poniedziałek, 20 maja 2013

Szczęśliwego nowego roku


Piszę ten felieton na tydzień przed moimi dwudziestymi dziewiątymi urodzinami. W sztywnych ramach postu przed wielkim świętem popijam whisky, dokonując sortowania myśli. Jaki był ten miniony rok? Chyba jak bigos – trochę tego, trochę tamtego, mieszamy, mieszamy w wielkim garze… kapusta – głowa pusta, cykliczne odgrzewanie, a na koniec i tak 2 kg więcej w biodrach.

Nie będzie to nic odkrywczego. Wielu moich znajomych zauważa pewną prawidłowość.  Kiedy mamy naście lat, marzymy, by być starsze. Dorosłość w naszym mniemaniu gwarantuje nam nieograniczony dostęp do wszystkich sieci. Wyobrażamy sobie, że w końcu przestaną nas pytać o dowód zza lady do „nieba bram”. Nikt nie będzie wypominał zbyt przesadnego makijażu, punkowej fryzury, a kolejnego tatuażu babcia nie zasłoni ci sweterkiem.

I potem nadchodzi ten dzień. Stopniowo twój wygląd przestaje budzić wątpliwości pani z monopolowego, nikt ci się nie wtrąca, wszyscy od ciebie wymagają, a najbardziej twój przyjaciel – operator sieci komórkowej, upominający się o zapłatę faktury. Aż chciałoby się rzec za Villonem: „gdzież te niegdysiejsze śniegi”?

Zaczyna się myślenie strategiczne w tej wielkiej grze, gdzie w rolę Stanisławy Ryster wciela się bóg, fatum, szef – jak zwał, tak zwał. Ubywa niekontrolowanych wyprysków na twarzy, sercowych rozterek, klasówek z matematyki, przybywa godzin, wstawania na szóstą rano, wypitych drinków i wypalonych papierosów, obowiązków, kilogramów i zmarszczek (czyt. „zmartwień”). Dokoła ludzie, twoi znajomi, którzy spędzali beztroskę na winie w parku.  Kolejno odlicz – słucham – postanawiają legalizować związki i zmieniają swoje zdjęcia profilowe na obrazki berbecia upaćkanego kaszką. Nagle przestają mieć czas. A ty i pozostałe niedobitki czasami pozwalają się wolno zdmuchiwać na wietrze.

My, ludzie z „Pokolenia Y”, bez piątych klepek, za to z klapką i IPodem, ludzie z globalnych wiosek, pożeracze dnia do cna, uzależnieni od wszystkiego,co możliwe, prócz wyboru tysiąca kolorów lakierów, dostępu do morza i prasy światowej, nie mamy wiele. Hołubimy albo realizmowi magicznemu, albo totalnemu realizmowi. Kochamy na 105% albo wcale. Biegniemy za karierą, jakby miała nam uciec. Nie uciekamy się za to do świętości, coraz mniej ich w wiadomościach, poza newsem o wyborze nowego papieża – co i szczególnie nas ani ziębi, ani parzy. Przecierają się pojęcia – te najprostsze, na rzecz kreowania rzeczywistości i ułudy. I pokażcie mi kogoś, kto nie ma „swojego psychiatry”. Nie posiadamy już byłych partnerów, tylko byłych współpracowników bez rozdzielności majątkowej i alimentów za stracony czas i złamaną wiarę.  A nieumiejętność zawalczenia o związek tłumaczymy tym, że mleko do ogórka nie pasuje i nic na to nie poradzimy – wszak wynikiem tego ryzykownego połączenia może być tylko… i tylko jedno. Więc, po co psuć żołądek? Miłość otwarcie manifestujemy, rozstania po mistrzowsku, jak u Bergmana, zamiatamy pod dywan. I mieszamy, będąc ze sobą po drugich stronach ulic. Rozmawiając przez telefon, machamy żółtym ręcznikiem przez okno na wzór Mii Farrow i Woody`ego Allena. Dobrze opierać się na publicznym wzorcu.

Słucham współczesnej muzyki i zastanawiam się, czy my wszyscy jesteśmy skażeni genem nadwrażliwości? A może ja tylko tak mam. W tym miejscu pragnę podziękować Przyjaciołom za miłość. Kto by wytrzymał człeka kontemplującego niebo.

Do meritum. Jechałam autobusem do mieszkania siostry, której życie się udało i patrzę… Wsiadły TRZY sztuki młodych osób. Długie włosy, szczupłość, trzepot i takie tam, jakie się miało. Dwie dziewczyny i chłopak – niczego sobie, nastoletni, buntowniczy. I wiecie, co? Patrzyłam na te smukłe talie, długie włosy, nieświadomość w oczach i myślałam… „już to przerobiłam”. Czytelnicy (jeśli są jacyś) – największą miłość mam za sobą. Tę jedyną, wybaczalną,wszystko, każdy wygląd…swąd – nie ukrywajmy. Teraz pozostają mi wyrachowania. Będzie dobrze, nie martwcie się.


Karolina Natalia Bednarek

1 komentarz:

  1. Dokładnie. Strach, że czuję podobnie. Co za trafna diagnoza. Demyt, nie czytam tego więcej, bo wolę pożyć jeszcze trochę w nieświadomości, niech samo przyjdzie.
    Za późno.
    Ban.
    Offline.
    Koniec.
    Skończone.
    Odłączam się.
    Wychodzę.
    Rzucam to.
    Wyjeżdżam.
    Wyprowadzam się.
    Zmieniam miasto.
    Zmieniam pin.
    Kasuje konta.
    Zamieniam twarz.
    Chcę wejść znowu jak do mojej klasy w liceum.
    Nowa szansa.

    Zrobię to jutro.
    Na pewno.
    "I na litość boską"

    OdpowiedzUsuń