piątek, 29 marca 2013

Wywiad intymny




Z Olgą Wróbel o kobiecej stronie komiksu, terapii manualnej i demitologizacji rozmawia Jacek Seweryn Podgórski

Komiks autorstwa Olgi Wróbel jest subiektywną i w pełni dojrzałą próbą zmierzenia się z formą przeniesienia pamiętnika na łamy komiksu. Efektem jest oryginalna nowela graficzna, ilustrująca wydarzenia związane z okresem szeroko pojętego „stanu błogosławionego”. Autorka za pomocą dość mrocznej estetyki ilustruje absurdy i komizm atmosfery kreowanej podczas okresu ciąży. Jak sama określa, Ciemna strona księżyca jest atlasem przesądów ciążowych z dodatkiem gagów zaczerpniętych z własnych obserwacji i komentarzy bliskich. Jaka jest ta „ciemna strona księżyca”? Spróbujmy się dowiedzieć.

Jacek Seweryn Podgórski: Nikt wcześniej nie publikował w Polsce tak intymnego komiksu [Ciemna strona księżyca, Centrala 2012], a można byłoby pokusić się o stwierdzenie, że i na świecie. Pani nowela graficzna – pozwolę sobie tak nazwać Pani dzieło – zebrała sporą ilość pozytywnych recenzji. Zdaje sobie Pani sprawę, że jest to dość przełomowa praca? 

Olga Wróbel: W polskim komiksie historii autobiograficznych jest tak niewiele, że każda właściwie jest przełomowa. Mój komiks i tak trafił do dość licznie reprezentowanej grupy – można go zestawić z albumem Endo [Projekt: człowiek, Kultura gniewu 2006 – przyp. JSP] i internetowym cyklem Czwórka na pokładzie Dominiki Węcławek [komiks prowadzony w ramach portalu www.warszawianki.pl – przyp. JSP]. Co do intymności – tworząc ten album nie miałam wrażenia, że szczególnie się odsłaniam. To właściwie tylko pierwsza skórka, którą zdjęłam z cebuli, pod spodem zostało więcej. Samo pokazanie, że ludzie mają nagie ciało, że właściwie SĄ tym ciałem, że się kłócą – to tylko przesunięcie się po powierzchni. W komiksie może wygląda to odważnie, ale w kontekście innych mediów, chociażby literatury, trudno traktować moje wyznania jako akt obyczajowej śmiałości. 

JSP: Czy można zatem śmiało powiedzieć, że komiks kobiecy jest w Polsce w silnej formie?

OW: W roku 2012 kobiety były bardzo widoczne na rynku, ukazały się dwie poświęcone ich twórczości antologie. Nie wiem, czy będzie to utrzymująca się tendencja, może po prostu w danym roku skumulowały się komiksy stworzone przez panie. Tak czy inaczej, jako weteranka sprawy komiksu kobiecego w Polsce, jestem zadowolona i czuję, że mogłabym spokojnie złożyć broń. Jest tyle fantastycznie rysujących, widocznych kobiet: Maja Demska, Maria Inez Gul, Agnieszka Szczepaniak, Renata Gąsiorowska… Mogłabym tak wymieniać pewnie z kwadrans. Każda ma własny styl, tworzą rzeczy plastycznie wysmakowane i oryginalne, nie jest to na pewno mainstreamowa kreska i kolory z komputera. I to mnie cieszy najbardziej. 

JSP: Z notki wewnątrz komiksu można dowiedzieć się, że opisywany okres to czas przemiany, metamorfozy. Czy tworzenie komiksu – pisanie i rysowanie – pozwoliło Pani na zdystansowanie się od problemów życiowych? Jeżeli tak – to jakich? Czy była to jakaś forma terapii?

OW: Przede wszystkim to była terapia czysto manualna. Rysowanie, malowanie, skanowanie, literowanie zajęło tyle czasu, że nie miałam go praktycznie na nic innego. Mam charakter depresyjny i zdarza mi się wpaść w umysłową spiralę wyimaginowanych/antycypowanych problemów. W ciąży łatwo byłoby się w tym pogrążyć, wziąć zwolnienie, leżeć w łóżku i tłumaczyć to swoim wyjątkowym stanem. Regularna praca utrzymywała mnie w pionie. Oczywiście popadłam w drugą skrajność i rysowałam praktycznie do porodu, narzekając, że powinnam jednak w tym łóżku odpoczywać, a nie bazgrolić po nocach przy biurku. Takie podejście też nie jest najszczęśliwsze. 

JSP: Czy zastanawiała się Pani, jak odbierają ten komiks kobiety i mężczyźni, przygotowujący się do bycia rodzicami – planujący ciąże, czekający na narodziny, itp.? Czy dotarły do Pani jakieś relacje, odczucia?

OW: Słyszałam głównie opinie osób, które mają to już za sobą – były pozytywne i powoływały się na wspólnotę doświadczeń. Co do znajomych, którzy jeszcze dzieci nie mają, zdania były podzielone, niektórzy się śmiali, a niektórzy nie. Myślę, że mój opis ciąży nie powinien nikogo przerażać – to, że życie nie wygląda jak w kolorowych magazynach jest faktem, z którego istnienia każdy przeciętnie inteligentny człowiek zdaje sobie sprawę, nie zrywam więc żadnej zasłony. Na pociechę mogę powiedzieć, że moja ciąża przebiegała zupełnie prawidłowo – zero komplikacji, idealne wyniki, etc. Wydaje mi się, że to pamiętnik kobiety doświadczającej uzasadnionych lęków o zdrowie swoje i dziecka mógłby być naprawdę wstrząsającą lekturą. 

JSP: Mi osobiście podobała się kreacja postaci komentatorów – tzw. „wujków dobra rada” – trochę w konwencji Monty Pythona, a innych – w konwencji krzywego zwierciadła. Ale czy nie jest też tak, że większość tego typu osób tak właśnie wyglądała i „radziła”?

OW: Tak, tym bardziej, że pracuję z osobami sporo starszymi od siebie i trochę tych rad usłyszałam, a potem wręcz je prowokowałam, myśląc, że świetnie wypadną w komiksie. Nie robię tego do końca złośliwie – rozumiem, że ludzie wypowiadają te złote myśli głównie z sympatii, a poza tym mają okazję poczuć się ważnymi uczestnikami wydarzeń dzięki swojemu doświadczeniu, nawet, jeżeli jest ono wyimaginowane. Wiele rzeczy doprowadza mnie do pasji, ale do takich „mądrości” mam akurat cierpliwość. Kiedy teraz słyszę, że córka płacze, bo pewnie chce na ręce, pozwalam jej dalej płakać na podłodze i tyle. Trzeba robić swoje, słuchać sobie tych wujków, ale samemu być daleko poza ich zasięgiem. 

JSP: Jedna plansza utkwiła mi w pamięci i zapewne wszyscy podczas lektury Ciemnej strony na nią czekali, a mianowicie „poród”. Pierwsze skojarzenie – proszę nie zrozumieć mnie źle – to niebo po apokaliptycznej katastrofie, przepełnione odpadami radioaktywnymi (kurzem) z przebijającym się szkarłatem atomowego słońca. Dlaczego w tej formie postanowiła Pani przedstawić poród? Dlaczego taka ekspresja – wymiar cielesny jest tutaj niezwykle podkreślany?

OW: To bardzo ładna interpretacja! Dla mnie ta plansza jest obrazem pęknięcia w aspekcie fizycznym – stąd czerwień – ale przede wszystkim emocjonalnym. Poród jest tym momentem, po którym życie już nie będzie takie jak przedtem. Nie można się wycofać. Zależało mi na metaforycznym oddaniu tego przeczucia – planszę rysowałam jeszcze przed Dniem Zero i w procesie składu do druku wpisałam tylko odpowiednie dane. Tutaj wracamy też do kwestii poruszonej w pierwszym pytaniu. Poród był dla mnie na tyle własnym przeżyciem, że nie chciałam go rysować tak, jak się wydarzył. Swoje głębokie emocje i anegdotki ze szpitala zostawiam w rodzinie. 

JSP: Pamiętnik kończy się dość niespodziewanie, wiele kwestii pozostało otwartych. By poruszyć jedną z nich, spytam: jak zaczęła Pani postrzegać swoje ciało po okresie ciąży i jakie emocje zaczęły odgrywać kluczową rolę w Pani życiu?

OW: Podstawową emocją było absolutne przytłoczenie nowymi obowiązkami i świadomość, że to już na zawsze – że moje uporządkowane życie, w którym do północy rysowaliśmy z mężem przy czystych biurkach, wychodziliśmy z psem na spacer, a w soboty jedliśmy twaróg, wróci może za jakieś 20 lat, a teraz muszę być na każde zawołanie i nie ma, że już wszystko umiem – ile razy nauczyłam się czegoś o potrzebach dziecka, one gwałtownie się zmieniały i moje z trudem zdobyte doświadczenie było bezużyteczne. Tak jest do tej pory, ale powoli się z tym godzę. W tym wszystkim moje cenne ciało zostało po macoszemu odstawione na boczny tor, gdzie schudło i w sumie wyładniało. Teraz targam je regularnie na basen, gdzie zbieram refleksje do nowego albumu poświęconego właśnie kwestiom postrzegania swojej fizyczności. 

JSP: Czy uważa Pani, że komiks ten może stanowić pewnego rodzaju poradnik zdroworozsądkowego myślenia na zasadzie: „ja tak miałam, wy tez będziecie tak mieć – spokojnie, niech ludzie mówią, co chcą, robią, co chcą – będzie dobrze, to naturalna kolej rzeczy, więcej pokory, dystansu i cierpliwości…”?

OW: Tak. Dokładnie taką miałam nadzieję, rysując go. Zależało mi na tym bardziej niż na „demitologizacji macierzyństwa”, bez którego to terminu nie może się odbyć żadna rozmowa o Ciemnej stronie księżyca. Nie jestem skupiona na przekazie „patrzcie na moje wyjątkowe doświadczenia!”, bardziej na próbie znalezienia uniwersalnego w indywidualnym. Samej mi to pomaga, w napadach paranoi zawsze wypisuję/wydzwaniam do znajomych, żeby upewnić się, że te osoby, które ja postrzegam jako zdrowe i zrównoważone, też mają cięższe momenty. 

JSP: Czy rozważa Pani napisanie kontynuacji? Materiału zapewne znajdzie się sporo?

OW: Materiału jest masa, i to codziennie, od pół roku siedzę w domu i czasu na refleksje mam aż za dużo. Ale przeczytałam ostatnio Macierzyństwo non-fiction Joanny Czeczott-Woźniaczko [Wydawnictwo Czarne 2012 – przyp. JSP] i moje przemyślenia są podobne. Po drugie – czuję, że kontynuacja byłaby samograjem i trudno byłoby mi potem pozbyć się łatki „autorka komiksów o dzieciach”. Stworzenie komiksu wymaga mnóstwo czasu. Wolę opowiedzieć nową historię, niż tkwić w nawet najcieplejszej szufladce.

Kilka słów na zachętę:

Dla zainteresowanych szeroko pojętym komiksem kobiecym warte polecenia są prace „przepytanej” Olgi Wróbel, publikowane na jej blogu: „Odmiany Masochizmu” oraz Agaty „Endo” Nowickiej, m.in. Projekt: człowiek (Kultura Gniewu 2006), a także wiele innych. Wspomniane w wywiadzie antologie to: Polski komiks kobiecy, pod redakcją Kingi Kuczyńskiej (Timof i cisi wspólnicy 2012), oraz Polish Female Comics. Double Portrait (Centrala 2012). Sukcesem okazała się wydana zeszłego roku praca autorstwa Agaty Wawryniuk Rozmówki polsko-angielskie (Kultura Gniewu 2012). Do drobniejszych form można zaliczyć zbiór Dziewczyny też rysują komiksy! (Stowarzyszenie Arteria 2010). Natomiast jedną z najbardziej znanych działaczek na polu female comics jest Sylwia Kaźmierczak, autorka blogu „ComixGrrrlz”.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz