czwartek, 28 marca 2013

Joyrider



Joyrider by Moritz Waldemayer, images courtesy of Moritz Waldemayer


Projekt Joyrider Moritza Waldemeyera jest kombinacją roweru z maleńkim elementem świetlnego tuningu montowanym na dwóch szprychach każdego koła. Układ z mikrochipem i pojedynczą diodą z każdej strony zestraja obrót koła i zapalanie się diody w taki sposób, żeby podczas jazdy na kole pojawiał się stary, dobry Smiley rozsyłający wokół swój żółty uśmiech zawsze w kierunku patrzącego z boku przechodnia.

Gdy rower osiągnął zawrotną cenę 2000 Funtów na charytatywnej aukcji, oczy zwróciły się w jego kierunku z mieszanym odczuciem zachwytu i rozczarowania. Wow! Ale... to wszystko? Designer-inżynier, znany już wcześniej z realizowanych z wielkim rozmachem świetlnych projektów we współpracy chociażby z Zahą Hadid, Kylie Minogue czy Dom Perignon, tym razem zaskoczył minimalizmem, prostotą i ciepłem przekazu.
Mogłoby się wydawać, że Waldemeyer obniżył nieco swój technologiczny lot, ale efekt wyjściowy tego projektu jest drobiazgowo przemyślany w kierunku ostatecznego tuningowego Zen. Zgodnie z regułą minimalizmu, gdzie odejmowanie szczegółów oznacza dodanie wartości estetycznej, Joyrider natychmiast przerósł o głowę swojego poprzednika Spoke POV, który krzykliwie wyświetla obrazy i wzory na całości rowerowych lub samochodowych kół. W ujęciu Waldemeyera zostały z tego niezbędne dwie żółte kropki i jedna żołta kreska układające się z znany wzór, uniwersalny symbol radości i złoty (żółty?) środek między glamour, kiczem i swojskością retro.

Proste, ale czy warte rzeczone 2000 Funtów? Coż, powszechnie wiadomo, że w designie płaci się głównie za ideę, ale jak na wielkiego designera przystało Waldemeyer nie zapomniał o dotyku luksusu i wyrafinowania także w kwestii materiałów wykorzystanych w projekcie. Układy scalone wykonane są ze srebra sygnowanego przez Svarovskiego,  a całość zamknięta jest w maleńkiej skórzanej szkatułce, na kształt jubilerskiego cacka.  

Za to sam żółty rower jest najprostszy na świecie. To znów zabieg celowy, mający na celu swoisty powrót do korzeni, zbalansowanie świetlnego tuningu i wyrównanie płynącego z produktu przekazu: po co kombinować, skoro można po prostu pojeździć, z przyjemnością, tak jak kiedyś?  
Mariaż designu z technologią, nieuchronnie wpisany w rytm naszych czasów, wydaje czasem cierpkie owoce; przekombinowane w formie kosmiczne kształty, zaburzający harmonię nadmiar wrażeń wizualnych albo brak jakiegokolwiek sensu użytkowego. Joyrider nie przekona jedynie zagorzałych przeciwników wprowadzania w codzienne życie technologicznych nowinek. Pozostali, także nie-rowerzyści, bez wątpienia znajdą w nim jednak coś dla siebie: ikoniczną wyrazistość znanego symbolu, designerski akcent niemalże obrazoburczy w swej prostocie, elegancki minimalizm konstrukcji, sprytny technologiczny gadżet, praktyczne oświetlenie boczne roweru oraz niezwykły posmak vintage, na poły modny i ckliwy, zawarty w nawiązaniu do zwykłej przyjemności jazdy na rowerze i radości wprost z niej płynącej, bez względu na to czy koła śmieją się wokół modnym gadżetem, czy nie. 

Be a joyrider!



Tekst: Karolina Wiśniewska


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz