sobota, 24 sierpnia 2013

Zatkało się

Zatkało się, zapchało! Rura odpływowa w umywalce to jeszcze nic, ucho się zatkało, prawe (prawicowe) ucho, a przecież za parę godzin gramy z chłopakami – bez ucha jak bez ręki, już łatwiej byłoby chyba bez nogi, trzeba więc wyjść i kupić kropelki z nagietkiem (jak uroczo to brzmi, a lokalne nazwy też niczego sobie: „pazurki”, „miesięcznica”, „paznokietki”). Już mi przeschło owłosienie, wychodzę, przecież i papierosów nie ma w domu, tym bardziej nie ma co w nim siedzieć i czekać aż się pranie skończy, bo nawet tego nie usłyszę. Wyszedłem.

Ulicą Szeroką niosą się ludzie odarci z dźwięków i nadają mi w systemie mono, wszystkie głosy, szumy, trzaski, szmery zlewają się w wypiard z Tartaru, docierają do mnie głosy żywych reklam jakichś tam restauracji – chłodnik litewski, jakaś tam zupa, pewnie jakieś ziemniaki, pewnie jakieś sztućce, pewnie za jakieś pieniądze, niewielkie wprawdzie, ale na pewno nie za darmo; dociera do mnie głos ulicznego kaznodziei, źle się dzieje, mówi o bogu, którego nie znam, mówi o czymś, co widziałem na ulotkach kolportowanych przez świadków Jehowy, mówi to, jakby się męczył i męczy mnie tym samym, przecież jego głos to nie jest głos jego boga, przecież poza tym głosem to słyszę przełykanie własnej śliny, szczękanie zębów, tupot stóp po kocich łbach, no i jeszcze wciąganie powietrza, nie ma tu boga, Bóg może i jest, szczerzy się jak słońce może, ale nie na tym świecie jest, bo to nie Jego jest świat chyba, on z innego świata, którego nie rozumiem, więc tak jakby go nie było, więc go tu nie ma, nawet jak sobie ostatecznie jest.

Na szczęście zaraz mijam cyganeczkę, co to sobie gra na akordeonie i nic nie słyszę, widzę tylko, jak się uśmiecha, trochę z przymusu, trochę bo razi ją to słońce, no i rzuciłbym może jakimś klepakiem, żetonem, ale nic nie słyszę, nie dociera do mnie, gdzie jest moja wrażliwość społeczna?, chociaż może przesadzam, może sam jestem taką cyganeczką, która w podobny sposób się uśmiecha, czy ja wiem? Ciśnienie w głowie rozkłada mi się nierównomiernie, nie rozumiem słów jakiejś kobiety, która chce pieniądze albo papierosa, nic z tego co tu się dzieje nie rozumiem, moje prawicowe ucho zajęło większość mojej uwagi, ile tu obcych twarzy, ile tu rzeczy! Zupełnie jakbym się nagle znalazł w którejś ze stolic Polski!

Wreszcie trafiam do apteki i biorę te kropelki, tak, takie na odetkanie ucha, pani coś mówi, ja się tylko uśmiecham, bo tyle mogę zrobić, chociaż tego słońca z ulicy wpada tu tyle, co dźwięku do mojego lewego (lewackiego) ucha, ona też się uśmiecha, bo przecież wie, o co chodzi, dobra, mam, dziękuję, do widzenia, jeszcze Żabka, papierosy, chce pan rachunek?, nie, dziękuję, ale czekam, bo nie wiem, o jaki rachunek chodzi, bo właściwie nie dosłyszałem, bo podziękowałem być może za jakiś batonik albo marchewkę, dostaję rachunek i punkty, wychodzę i nie wiem nawet, czy trzaskam drzwiami, być może trzasnąłem tak, że pękła szyba, ale trzask tłukącego się szkła zagłuszył silnik samochodu, szczekający pies, rozpacz dziecka, samolot, karetka, prędzej, do bramy, chłopaki wiercą jak wiercili, od dwóch miesięcy, czuję się trochę pewniej, niech wiercą mi za oknem, myślę, pranie już chyba się zrobiło, no.

Jeden z wiercących nawet mówi mi czasem „cześć”, po tym jak wziął mnie za złodzieja i prawie nastukał, widocznie udało mi się uzyskać status jakiegoś podmiotu po tym zdarzeniu, to ładnie z jego strony, mnie dalej boli żebro, nieważne, i tak się stąd niebawem wyniosę w cholerę, chociaż mimo wszystko było tu bezpiecznie i miło.



*



„Z tymi dziećmi to jest tak, że zaraz jak coś wyjdzie z ziemi, to się na to rzucają” – stwierdza S. i zachwycają mnie te słowa, bo akurat siedzimy na murku, a przed nami przemieszczają się i zbierają wycieczki.

Dzieci z tych wycieczek celują w nas z działka przeciwlotniczego, a także, z wielką radością, chodzą po minie wodnej, która przypomina kuliste wymię, chwytają się rączkami jego gruczołów mlecznych, ale żadnego mleka przecież te wypustki nie dadzą, będą więc dzieci musiały, jak się już zorientują, co robią, o to mleko powalczyć lub poszukać go w ziemi. Tej.



Szymon Szwarc


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz