sobota, 10 sierpnia 2013

Zaproszenie do raju



Propozycja o tyle kusząca, że nie dotyczy wyłącznie sprawiedliwych. Do odwiedzin raju specjalnie zachęcać nie trzeba, zwłaszcza osób, które, ceniąc historycznie poinformowane wykonawstwo muzyki dawnej, zetknęły się z działalnością orkiestry Arte dei Suonatori. Festiwal „Muzyka w Raju” odbywa się każdego lata od roku 2003 w znanym także z sesji nagraniowych wspomnianego poznańsko-międzynarodowego zespołu (np. cyklu „La Stravaganza” Vivaldiego z Rachel Podger) barokowym kompleksie poklasztornym o tyleż wdzięcznej, co sugestywnej nazwie Paradyż. Rajska odmienność festiwalowej czasoprzestrzeni uobecnia się na wielu płaszczyznach, nie tylko w nazewnictwie, ale w całościowym charakterze zabytkowego miejsca, jego kameralnym odosobnieniu, sakralnej specyfice urokliwej architektury i wystroju. Jednocześnie narzucająca się od kilku lat – czy to w sklepach z płytami, czy to w ilości i skali festiwali i wytwórni jej poświęconych, czy w eterze radiowej Dwójki – popularność muzyki dawnej, pochodzącej ze świata tak odległego od nas, że całkiem odmiennego, ma coś wspólnego z rajem, do którego chce się wracać. Utracony wraz z niewinnością, przystępny percepcji ogród dźwiękowego bogactwa, rozkwitającego we współbrzmieniu, iście rajskiej harmonii, wabi więc także do lubuskiego Paradyża. Restytuowana – przynajmniej na jakiś czas – harmonia sfer przemawia tu w różnych i – wydawałoby się – nieskończonych wcieleniach muzycznych zwrotów, konwencji, gestów i formuł. W kontemplację tej utraconej, wydawałoby się – bezpowrotnie, harmonii wciąga i wtajemnicza muzyka – „nieświadome filozoficzne ćwiczenie duszy, która nie wie, że filozofuje” – i z tą niewiedzą i z tym filozofowaniem jest jej nadzwyczaj dobrze – jak w raju.

Właściwa festiwalom, jako powracającym co roku świętom, cykliczność czasu wiąże się w tym szczególnym przypadku także z dokonującym się w muzyce dawnej powrotem do przeszłości i – w tej sytuacji oczywistym – dystansem wobec własnej teraźniejszości. Ten ostatni ma walor już choćby czysto dosłowny – wskutek znacznego oddalenia paradyskiego klasztoru od centrów życiowego zagonienia, konieczność przybycia w miejsce tak odosobnione wymusza zawieszenie na pewien czas innych, pozostawionych w domu spraw. Okazuje się przy tym, że „podróż wstecz to także podróż w głąb siebie, odnajdywanie reminiscencji poprzedniej wizyty w przeszłości [...]. Zapętla się czas i zapętla się nasza obecność w historii”, pisze w programie festiwalu jego pomysłodawca, Cezary Zych. Inaczej mówiąc, „czas „odnajdywany”, „odkrywany”, „przywracany” poszerza wymiary naszego istnienia [...]. Zatacza kręgi, tworzy pętle, biegnie wstecz, potrafi się zatrzymać i trwać nieruchomo. [...] zyskujemy możliwość wielokrotnego przeżywania własnego życia i do tego umieszczania go w różnych kontekstach”. Skłaniając nas do zaglądania wstecz, a jednocześnie – w głąb siebie, dawność rozkwitającej nagle przy nas muzyki staje się naszą aktualnością, a do tego wręcz intymnością. Od przeżywania dawności w aktualności czas się zapętla i pozwala uprzedmiatawiać, plastycznie kształtować muzyką – układa się nagle przed nami w barokowe ornamenty, wciąga nas w grę. Doświadczenie tej gry uświadamia wielość wymiarów rzeczywistości i kultury, a tym samym – także względność wymiaru, w którym funkcjonujemy na co dzień. Dystans, jaki daje nam muzyka dawna, umożliwiając przeżywanie dziś – czegoś odległego, jest jedną z przyczyn jej niezwykłej popularności. „Uwalniamy się od przymusu tkwienia w czasie linearnym. Będąc „teraz”, możemy być jednocześnie „kiedyś”, patrząc na siebie z innych perspektyw”. Wielość perspektyw i gra między nimi, odnajdywanie siebie – własnych emocji, wrażeń, intuicji – w oddaleniu, działa jak zabytkowe zwierciadło, a barokowe współgranie wielu wzajemnie połykających się, wykradających sobie nasz obraz luster uwalnia od ciężaru punktu odniesienia, od prawa (czy raczej – obowiązku) ciążenia ku czemuś – wprawia w stan lekkości, która wydaje się rajem, odnalezionym w wędrówce przez lustra. Tropiąc w transie lustrzanej iluzji swoje nieskończone odbicia można zapomnieć, gdzie i kiedy jesteśmy naprawdę, uzyskując nieważkość iście anielską, jaką daje nam dystans wobec obciążających i wiele ważących na naszym życiu spraw. Barokowy wir rekonstruowanego w muzyce czasu wciąga jak rzeka zapomnienia, przyjazną dla umysłu, kuszącą ciągłością i konsekwencją swojego biegu przez lustra, głosy, instrumenty. To niepowtarzalna szansa chwilowego zagubienia się w czasie.

Kontrastowana przez Cezarego Zycha z pracą konserwatora sztuk plastycznych niematerialność rekonstruowanego przez muzyków pierwowzoru otwiera przy tym znowu nieskończone pole wyobraźni. Indywidualność osób, grających dzisiaj, nadpisuje się nad muzyką sprzed wieków. Urzeczywistnione w ten sposób współbrzmienie dawnego z nowym, łatwość pokonywania dystansu przeszłości, dająca jednak dystans wobec aktualności – naszych problemów, pozwala odnaleźć się w otoczeniu aniołów i świętych, zalotnych barokową kokieterią, grą gestów, skierowanych w dodatku do nas – zawsze i niepowtarzalnie.

Ważnym rysem przedsięwzięć Cezarego Zycha i skupionych wokół niego muzyków jest nie tyle sam sposób odtwarzania dawnego brzmienia, ile kreowania atmosfery, do tego zaś – stopień zaangażowania artystów. W ciągu z górą tygodnia kolejne koncerty, nierzadko po trzy dziennie, współtworzy stały, niewielki krąg ludzi, obracający się wokół festiwalu, działający w sferze kameralności, która w idei paradyskich koncertów gra rolę szczególną – specjalnie naznacza przestrzeń, ożywia w niej międzyludzkie niuanse, aż wszystko gra samo z siebie, i nic ani nikt nie jest bez znaczenia. „Myślimy bowiem o kameralności jako o pewnej wyjątkowej relacji pomiędzy człowiekiem a muzyką oraz jako o sieci więzi powstających pomiędzy ludźmi dzięki muzyce i za pośrednictwem muzyki”. Wyjątkowość relacji między nie tak wielką grupą ludzi – muzyków, ale i publiczności, zgromadzonej na kameralnym odludziu, sprawia, że mikrokosmos klasztoru wciela niebiańską harmonię sfer w bardzo ludzkim wymiarze. „Kameralność to zatem droga do intymności spotkania ludzi, którzy sobie coś nawzajem dają [...]. Wykonawcy i słuchacze hipnotyzują się nawzajem”. Nawet jeśli stan raju jest owocem hipnozy, z której wyrwą nas niebawem owoce łatwiej wymierne, a bardziej kuszące, warto może poważyć się doświadczyć tego ogrodu, w przestrzeni pełnej barokowych aniołów, albo – kogo nie stać na aż taki dystans wobec szczelnie uplanowanej tymczasowości życiorysu lub trywialnej pustki ziejącej z paszczy portfela – chociaż ponurzać się w falach radiowej transmisji, przynoszącej z oddali dźwięki smyczkowej burzy. Nikogo nie powinno dziwić, że droga do raju nie należy do najłatwiejszych. Nie każdemu dane się tam dostać. Zawsze jednak dobrze wiedzieć, że jest to – przynajmniej na chwilę – możliwe.



Małgorzata Burzyńska



„Muzyka w Raju”

16–24 sierpnia 2013

Paradyż, www.muzykawraju.pl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz