sobota, 8 czerwca 2013

1996

Leszek narysował w zeszycie cipę. I tak się zaczęło.
Chłopacy z blokowiska nie znali wtedy innych określeń dla intymnych kobiecych sfer. Cipa lokowała się idealnie pomiędzy mglistą przedszkolną "dziurką" a terminami bardziej eleganckimi, biologicznymi w latach późniejszych. O waginie, pochwie czy sromie nikt wtedy jeszcze nie słyszał. Był przecież rok 1996.
Rysunek Leszka nie spotkałby się z uznaniem pani od plastyki. Toporne uda i pępek jak oko ciekawe świata, a najważniejsze poniżej: niezdarny trójkąt włosów łonowych przypominał znak ostrzegawczy „ustąp pierwszeństwa”. Leszek już wkrótce musiał ustąpić surowej matce, która odkryła rycinę i przyjąć z pokorą szlaban, lekcję skórzanego paska, a nawet wyspowiadać się najbliższej niedzieli ze swojej grzesznej wizji.
Chłopacy z blokowiska trochę się z Leszka podśmiewywali, trochę zaś zaczynali zazdrościć odwagi i znajomości zakazanych arkanów. Pałeczkę przejął Paweł, który od starszego bracika przechwycił kilka kartek wyrwanych z kolorowego pisma dla panów. W roku 1996 posiadanie starszego bracika było kwestią kluczową.
– Ej, weź to już podaj dalej!
– Nie, teraz moja kolej, ty już miałeś!
Wyrywaliśmy sobie te strony całymi godzinami, skupieni w czarcim kręgu pomiędzy betonowymi płytami na placu budowy. Paweł z powagą szamana rozkładał na gołej ziemi wymiętoszoną księgę cudów i zaczynały się gusła. W wieczornym półmroku rozpraszanym tylko płomykami zapałek modelki zdawały się ożywać, wyciągać dłonie i zapraszać do tańca.
– O, ta jest dopiero fajna...
– Co ty, blondyna najlepsza, patrz...
– Ruda ma lepsze balony!
Któryś z erudytów użył nawet takiego określenia jak „kartofelki”.
Wkrótce miało się jednak okazać, że obserwowały nas czujne spojrzenia klasowych koleżanek. Trudno ocenić, co kierowało tymi strażniczkami moralności, ale pewnego dnia nasza skrytka pomiędzy płytami została odnaleziona, a bezcenne stronice potargane na strzępy, zdeptane, zhańbione. Chłopacy z blokowiska padli w lamencie na posadzkę swej splugawionej świątyni, chwytając te nędzne resztki garściami, wpychając je do kieszeni ortalionowych kurtek i dżinsów, szczątki oderwane od siebie: oczy, kończyny, kawałki pośladków i sutki, jak gdyby wierząc, że kiedyś, w odległej przyszłości, uda im się odbudować mozaikę kobiety.



W Łukaszu podkochiwały się wszystkie dziewczynki ze szkoły i bloków. Miał grzywkę postawioną na żelu, doczepiany plastikowy kolczyk w prawym uchu i starszego bracika – sportowca, czyli wszystko, co trzeba było mieć w roku 1996, aby podbijać damskie serca.
– Serio? Chcesz iść na dyskotekę z dziewczyną?!
– Haha, jaki lowelas!
– Wszyscy będą gadać...
Łukasz skrzyżował ręce na chudej piersi i splunął w trawę. Pluł najlepiej z nas wszystkich.
– Co, nie mogę? Sandra to chyba moja dziewczyna, będę robić, co mi się podoba!
– A całowaliście się już?
– Całowałem się z twoją starą. Nie wasza sprawa.
– Nie? A ja widziałem, że Sandra gadała na przerwie z tym chujem z 4C! – Paweł wdrapał się na stertę gruzu, żeby było go lepiej widać – A Justyna mówiła Monice, że Sandra się w nim kocha i nawet na wycieczce do Wieliczki siedzieli obok siebie w autokarze!
Łukasz pochylił się i splunął ponownie, ale tym razem coś mu się nie udało i strużka śliny długo wisiała mu z ust zanim opadła na ziemię.
– A w ryj chcesz? – rzucił zaczepnie, wiedząc, że filigranowej postury Paweł nie podejmie wyzwania.
– Ciekawe, czy będziesz tak fikał, jak ci z 4C też przyjdą na dyskotekę...
– Jak coś, to powiem bracikowi i on im wszystkim sam wpierdoli.
– WJERDOLI! – krzyknął Młody i z impetem zaatakował gałęzią rosnące dokoła zarośla.
Młody był moim bracikiem, ale – niestety – młodszym; dopiero niedawno wydostał się z kokonu pieluch i teraz plątał nam się pod nogami pełen niespożytej energii.
– No, już to widzę, jak twojego bracika wpuszczą na szkolną dyskotekę! – nie ustępował Paweł, uśmiechając się zawadiacko – Jak chcesz, żeby Sandra z tobą chodziła, to musimy sami coś wymyślić. Wiesz, co będzie, jeśli cię zeszmacą? Ten chuj z 4C sam pewnie przeliże Sandrę, a może nawet... – tutaj Paweł wykonał serię gestów imitujących zbliżenie intymne.
Łukasz ze łzami wzbierającymi w oczach rzucił się w stronę sterty gruzu, chwycił Pawła za nogę, a potem obydwaj przekoziołkowali na drugą stronę, znikając w trawie.
– Bójka! – ucieszyli się pozostali chłopacy z blokowiska. Młody przestraszył się, wypuścił patyk i zaczął płakać.
Walka skończyła się równie szybko, jak się zaczęła. Paweł, przyduszony do ziemi, poddał się piskliwym głosem, a Łukasz, zaczerwieniony z wysiłku, opadł obok niego na trawę. Chłopacy z blokowiska skwitowali to pogardliwym wyciem. Młody uspokoił się, a w jego wielkich oczach lśnił teraz zachwyt najczystszej próby.
– Ale mu wjerdolił... – szepnął, przejęty.
– To brzydkie słowo – trzepnąłem go w ucho i mimo protestów zaciągnąłem do domu, bo zbliżała się pora obiadu.

Fakt, że przez całe dzieciństwo byłem klasowym łącznikiem z biblioteką, nabrał nowego znaczenia za sprawą wujka Zbyszka. Wujek, zbliżający się do emerytury kolejarz, pewnej pięknej soboty po jakiejś rodzinnej uroczystości zaprosił mnie na bok z konspiracyjną miną i wsunął mi pod ramię dużą, pękatą kopertę.
– Tylko nikomu nic nie mów – pogroził palcem i mrugnął porozumiewawczo.
Zajrzałem do środka.
Następnego dnia znowu siedzieliśmy na placu budowy podnosząc krajową średnią czytelnictwa.
Okazało się, że posiadanie wujka-erotomana jest nawet atrakcyjniejsze od posiadania starszego bracika, bo dostarczona przez wujka kontrabanda była zachowana w znacznie lepszym stanie, miała bogatszą ofertę, żywszą kolorystykę, nęciła świeżością Zachodu i modelkami pięknymi jak prawdziwe boginki, które łowca-fotograf podejrzał w kąpieli, zanim zamieniły go w niedźwiedzia i skazały na śmierć. Największy zachwyt wzbudzała Azjatka o długich, czarnych włosach i skromnym, nieśmiałym spojrzeniu. Wszyscy chcieliśmy się czegoś o niej dowiedzieć, ale opisy w języku angielskim pod zdjęciami znacznie to komplikowały.
– T-his is not maj first tajm... – dukał Paweł z wysiłkiem – Aj lost maj wir... wirgi... wirgynyty w-hen aj was szesnaście.
– Co to znaczy?
– Tajm to czas!
– A first?
Cisza.
– Chyba, że chce jej się pić... Słyszałem takie coś w reklamie.
– A wyrgyny... To takie tam, wyrgycoś?
– Chyba coś z modą.
– Nie, jak już, to z geografią. Jest taki stan w Ameryce.
Jednak najpotężniejszy szok przeżyliśmy, kiedy okazało się, że niektóre modelki nie mają włosów na dole. Tu zdania były podzielone.
– Chyba lepiej, że nie mają krzaczorów, więcej widać...
– Nie, właśnie, że niefajnie, dziwnie to wygląda.
– Dziewczyny od nas z klasy pewnie też tam jeszcze nic nie mają!
– Głupku, te tutaj mają, tylko, że sobie golą...
– Twoja stara.
Łukasz nie brał udziału w naszych ożywionych dyskusjach, siedział trochę z boku, zamyślony, skubiąc plastikowy kolczyk w uchu. Wiedziałem, co go gryzie, więc kiedy reszta chłopaków dotarła do strony z reklamą wibratorów i oszalała do reszty, zagadnąłem:
– To co w końcu, zapraszasz Sandrę?
– Nie wiem jeszcze, głupio trochę, jej kumpele coś tam gadają...
– Co gadają?
– Że ona się nie umie zdecydować w kim jest zakochana.
– To może się zapytasz Pauliny? To jej najlepsza przyjaciółka i pewnie sobie mówią takie rzeczy.
– Nie no, nie będę się dziewczyny pytał. Potem od razu poleci do swoich i im wygada.
I nagle zadał pytanie, które kompletnie wytrąciło mnie z równowagi:
– A ty kogo zaprosisz?
Zaniemówiłem. W ogóle nie myślałem o tym w takich kategoriach, nie zamierzałem nikogo zapraszać.
– Może pójdziesz z Pauliną? – Łukasz trącił mnie pięścią w ramię – Mówiłeś, że ci się podoba.
– No... Może trochę... – zawstydzony zacząłem się wymigiwać – Ale Paulina jest chyba zakochana w kimś innym, to bez sensu...
Łukasz miał pełną rację. Paulina podobała mi się już od drugiej klasy, była jedyną dziewczyną, z którą rozmawiałem na przerwach i którą lubiłem obserwować na zajęciach wychowania fizycznego, chociaż nie wiedziałem, dlaczego sprawia mi to taką przyjemność.
– To może się po prostu zapytaj?
– Pod warunkiem, że ty też się zapytasz.
– A Sandra jak się nie zgodzi?
– To zaprosisz kogoś innego i wtedy będzie zazdrosna.
– A jak się zgodzi?
To pytanie okazało się na tyle trudne, że nie znalazłem na nie żadnej odpowiedzi.

Młody miał zakaz wstępu do mojego pokoju, ponieważ odkąd tylko nauczył się chodzić, z dziecięcym entuzjazmem demolował wszystko, co napotkał na swojej drodze. Lokata bestia uparcie ignorowała zaś wszelkiego rodzaju zakazy i nakazy, więc rodzice musieli wymontować z mojego pokoju klamkę, którą trzymaliśmy na najwyższej półce w kuchni, tak aby znajdowała się poza zasięgiem rąk mojego bracika.
Wieczorem, tydzień przed wyczekiwaną przez wszystkich dyskoteką, wróciłem wcześniej z placu budowy, naszego jedynego placu zabaw, ściągnąłem klamkę z półki, otworzyłem drzwi do sypialni i zamknąłem się w niej.
Rozmyślałem o Paulinie. Rozważałem setki możliwych sposobów, jak zaprosić ją na dyskotekę – a w 1996 jeszcze nie zapraszało się dziewczyn na dyskoteki ot tak, więc krok, jakiego miałem dokonać, był krokiem dalekosiężnym, bezpośrednim krokiem w dorosłość. Każdy z wyobrażonych przeze mnie scenariuszy kończył się zawsze źle, odmową i moim ostatecznym upokorzeniem w oczach kolegów, szkoły, blokowiska i całego świata.
Na samą myśl o tym przejmującym wstydzie zaczynałem się pocić i dygotać ze strachu w pokoju bez klamki.

Pięć dni przed dyskoteką chłopaki z blokowiska spotkali się w celu omówienia strategii podczas nadciągającej bitwy. Starsze o rok chłopaki z 4C były wrogiem potężnym, ale nie niepokonanym. Łukasz nie zdążył jeszcze zaprosić Sandry, przez co nie wiedział, czy jest ona jego dziewczyną, czy nie i czy w ogóle dojdzie do walnej konfrontacji, ale należało się przygotować na każdą ewentualność.
– Ja bym temu chujowi tak walnął z tekłondu, że by się nie pozbierał – Paweł zademonstrował wymyślony przez siebie cios.
– Jakbyś tak zrobił w szkole, to byśmy byli wszyscy u pani – zauważył przezornie Leszek. –  A ja i tak bez przerwy mam jakiś szlaban.
– A co, jak oni pierwsi zaczną?
– Mój starszy bracik mógłby wziąć kilku kolegów...
– Może zrobimy ustawkę pod szkołą? Tam obok woźnego jest dobre miejsce...
– A ja bym ich tutaj zaciągnął – odezwało się, milczące dotąd, Dziecko Wojny.
Dziecko Wojny w rzeczywistości nazywało się Artur i było dużym, grubym chłopakiem z blokowiska, który wiecznie chciał bawić się w żołnierzy, strzelaniny, ucieczki z obozów jenieckich, przeprawy przez pola minowe i tego typu rzeczy. Na pogardliwy przydomek zasłużył sobie opowieściami o tym, że jego ojciec – kierowca ciężarówki – walczył w konflikcie wietnamskim, a on sam urodził się w Nowym Orleanie i brał udział w wojnie gangów.
– Ci z 4C siedzą tylko na dolnym osiedlu, tutaj nie przychodzą, nie znają terenu. – Artur zaczął objaśniać swój plan i patykiem rozrysowywać mapę taktyczną na gołej ziemi –  Weźmiemy ich z zaskoczenia. Pójdzie Łukasz i Maniuś na przynętę, że niby są sami, i ich tu przyprowadzą. A my będziemy siedzieć w krzakach... Weźmiemy jakieś kamienie czy coś...
– Zrobimy tulipany! –  podchwycił Paweł.
– Jakie znowu tulipany? –  zapytał któryś z chłopaków.
– No, takie jak w filmach! –  Paweł schylił się i podniósł porzuconą przez jakiegoś pijaczka butelkę – Poszukajcie dla siebie, to wam pokażę co i jak.
W kilka minut byliśmy już uzbrojeni w butelki po piwie, winie, wódce lub rumie. Paweł pokazał nam co i jak, więc zaczęliśmy je roztrzaskiwać o betonowe płyty i kawałki gruzu. Dziecko Wojny źle roztrzaskał swoją, pokaleczył sobie rękę i z płaczem pobiegł do domu.
– Tego się nie będą spodziewali!
– A co, jak przyjdą w dziesięciu?
– No właśnie, za mało nas jest...
– To się kogoś jeszcze ściągnie do pomocy!
– Mogę zapytać Czarnego, czy by nie wziął swojej ekipy, wisi mi trzy złote.
Byliśmy przygotowani. Wzrok chłopaków z blokowiska skierował się na Łukasza, bo wszystko zależało od tego, czy Sandra zgodzi się pójść z nim na dyskotekę i zostać jego dziewczyną, prawdziwą dziewczyną.


Sandra zgodziła się.
Podekscytowany Łukasz opowiedział nam o tym następnego dnia, a opowiadał tak długo i tak pięknie, opisując każdy jej uśmiech, każdy jej ruch, że na chwilę zapomnieliśmy o tym, że wyruszamy na wojnę.
– Musisz się zabezpieczyć – powiedział Paweł z mądrą miną.
– Co?
– No, wiesz, gumki i te sprawy.
– Co? Gumki? Po co?
– Mój bracik tak mówi. Chyba, że chcesz jej zrobić dziecko. Stary, to poważna sprawa. Mój bracik mówi, że nie poszedłby na imprezkę bez gumek, no, wiesz, prezerwatyw. Pójdziecie w ślinę, a może coś więcej, lepiej się przygotować.
Łukasz z zadumą podrapał się w ucho ozdobione plastikowym kolczykiem.
– Co to znaczy? – zapytał Młody, wiercąc się niespokojnie.
– Że będą się całować – wyjaśniłem.
– Fuj. Przez gumę?
– Nie twoja sprawa – zamknąłem temat, samemu za bardzo nie wiedząc, co o tym myśleć.
– A ty idziesz z Pauliną? – zagadnął Łukasz, zdradzając moją najskrytszą tajemnicę. Jakkolwiek bym nie odpowiedział, i tak zostałoby to zagłuszone przez ryk śmiechu i arię gwizdów. Nie miałem innego wyjścia, jak schować tulipana do kieszeni kurtki, wziąć Młodego za rękę i ruszyć w stronę bloku, posyłając chłopakom wymowne „fakiju” na do widzenia.


Tego samego wieczoru omal nie zabiłem swojego młodszego brata.
Z okazji urodzin taty zjechała się cała rodzina w postaci babć, dystyngowanych i bogobojnych ciotek, licznych wujków i jeszcze liczniejszego kuzynostwa. Mama krzątała się jak coraz bardziej rozdrażniona osa, donosząc na stół kolejne dania, ciotki rozmawiały ze sobą, wujkowie uśmiechali się do siebie porozumiewawczo w oczekiwaniu na clue wieczoru, to znaczy wódkę, kuzynostwo grało ze sobą w bingo, babcie śledziły to wszystko uważnym, surowym spojrzeniem, a ja markotniałem z minuty na minutę, pogrążony w myślach o Paulinie i czekającej mnie gehennie.
W całym tym rejwachu nikt nie zwracał uwagi na Młodego, który jakimś cudem dobrał się do ukrytej w kuchni klamki, a potem do mojego pokoju i buszował tam w najlepsze.
I kiedy już miał nastąpić najważniejszy moment, czyli zdmuchnięcie świeczek na torcie urodzinowym, po którym miała z kolei nastąpić krótka przemowa prababci, do pokoju jak burza wpadł Młody z okrzykiem:
– GOŁE CYCE!!!
...i gazetką od wujka Zbyszka w rączce, którą to gazetkę z miną najszczęśliwszego dziecka pod słońcem zaczął prezentować wszystkim zgromadzonym wokół stołu.

Spodziewałem się piekła, a skończyło się tylko na palącym od wewnątrz płomieniu wstydu.
– Chciałbyś porozmawiać o tych sprawach? – zapytała mama, kiedy wszyscy już rozjechali się do swoich domów – Jesteś już w takim wieku, że pewnie chciałbyś się czegoś dowiedzieć na temat seksu. Nie ma czego się bać...
Akurat, nie ma czego się bać. A tego, że wiem o istnieniu wibratora o nazwie „kaktus” z dwoma bliźniaczymi wypustkami? Albo tego, że Nicole z innego numeru najbardziej lubi na jeźdźca, a ja – cokolwiek to znaczy – o tym wiem? Albo wreszcie tego, że jutro zamierzam zaprosić Paulinę na dyskotekę i jeśli się zgodzi, będziemy chłopakiem i dziewczyną?
Naprawdę, nie chciałem o tym wszystkim rozmawiać.

Paulina się nie zgodziła.

Ale i tak poszedłem na dyskotekę. Bez własnej dziewczyny nie byłem odosobniony. Oprócz Łukasza i – co dziwne – Leszka, który nie tak dawno dostał tęgą burę za narysowanie w zeszycie cipy, chłopacy z blokowiska pojawili się w szkolnej auli bez osób towarzyszących. Dość szybko zbiliśmy się w gromadkę obserwującą spod ścian rozwój wydarzeń. W przeciwległym kącie to samo uczyniły nasze koleżanki z klasy, szepcząc między sobą, chichocząc. Pośrodku sali parkiet aż pulsował smutną pustką w rytm piosenek Just5 i Spice Girls.
– I tak są płaskie jak deski – skomentował dziewczęta Paweł.
Kilkukrotnie przechwyciłem z odległego archipelagu wzrok Pauliny. Był życzliwy, wyczekujący, dokładnie taki, jakiego w roku 1996 chłopak jak ja musiał unikać.
Wreszcie Łukasz zaprosił do tańca swoją nową dziewczynę. Nieśmiało położyli sobie dłonie na ramionach, byle jak najdalej od siebie, byle nie zmącić spokoju swych ciał kontaktem z innym ciałem i zaczęli kołysać się do piosenki jak dwie bele drewna unoszone przez falę.
Cała męska część 4C czekała przy drzwiach, groźna i głodna niczym wataha.

Tekst: Dawid Koteja

1 komentarz: