wtorek, 25 marca 2014

Nowe

Mój nowy wujek, z którym pani Grażynka pisze felietony, wymyślił temat, który cioci nie przypadł do gustu. Powiedziała ona, że „nowinki technologiczne na pewno są niezmiernie ciekawym zjawiskiem w kinie, nic jednak nie dorówna prawdziwym emocjom, jakie potrafi wzbudzić kino artystyczne, nie mając ani centa na produkcję”. A na to mój tata powiedział, że po prostu nie kuma bazy. Ale ja jestem w stanie zrozumieć stanowisko mojej filmowej patronki. Zresztą dorośli powiedzieli, ku mojemu zdziwieniu, że mój poprzedni felieton o Bergmanie bardzo się spodobał. Zdziwiłam się głównie dlatego, że ktokolwiek to przeczytał, bo z moich obserwacji wynika, że ludzie czytają „Wysokie Obcasy”, a nie „Menażerię”. Tak właśnie dorośli gadają do dziecka, jak do głupiego.

Tak czy siak, nowe technologie w kinie nie są mi obce, bo właściwie to innych technologii w kinie nie znam, więc co nieco napiszę.

Mistrzostwo animacji w tej kwestii to zna nawet każde dziecko. Każdy zna, kto widział sierść kotka ze „Shreka” albo włosy „Meridy Walecznej”, albo suchą skórę zwierząt pustynnych w „Rango”. Animatorzy tak potrafią pokazać rzeczy, że nawet minionki wyglądają na prawdziwie. Ale proszę zwrócić uwagę, że nie jest to też taka nowość, bo w „Śpiącej królewnie” sukienka królewny tak faluje na powietrzu, jakby była to moja sukienka, prawdziwa, a to był rok czterdziesty piąty, jak tę bajkę zrobili. Swoją drogą to bajki niby mają być dla rozbudowania wyobraźni, a to tak wszystko się prawdziwe robi, że trochę się gubię już, jakie w końcu jest to zamierzenie twórcze. One wyglądają na prawdziwsze, żebym bardziej w nie uwierzyła?

A z kolei na festiwalu Animacji w Poznaniu, jak byłam z rodzicami, to usłyszałam, co mojej mamie podczas wywiadu powiedział taki pan, Michaił Gurevich. On bardzo mądrze powiedział, że animacja niby jest niszowa, a tak naprawdę to animacja zjada film, bo film właściwie staje się już animacją, tylko aktorzy zostają prawdziwi na tym ekranie. Sprawy więc, jak zwykle, mają się różnorako, mam nadzieję kiedyś to zrozumieć.

No więc o czym zatem warto napisać, bo już niewiele miejsca mi zostało. A więc żeby nie gadać o oczywistościach takich, jak kino cyfrowe czy kino 3D - o tym pewnie zresztą napisze, jak zwykle w przewrotny sposób, mój nowy wujek - postanowiłam przybliżyć zmiany w kinie dokumentalnym związane np. z helikopterami i super kamerami.

Albowiem przez długi czas filmy dokumentalne , przyrodnicze były filmami ciekawymi, bo widzieliśmy na nich te nowe rzeczy i zwierzęta. Ale teraz, jak oczy ludzkie widziały już wszystko, na pewno przyznają mi państwo rację, że formuła filmu przyrodniczego się wyczerpała. Ileż można oglądać słonia, co się ochlapuje wodą. Poza tym widziałam już też Marrus orthocanna, rybę-wędkarza, ośmiornicę Grimpoteuthis, ćmę Argema, która nie ma otworu gębowego i nigdy nie je nic, a nawet Brazilian Threehopper (niestety, do tego filmu nie miałam polskich napisów) oraz gatunki, które jeszcze nie mają nazwy. No więc stacja BBC postanowiła wydać pieniądze na ten nowy super sprzęt, co im zrobi pierwszy film dokumentalny w HD. Stacja wydała też pieniądze na superludzi, bo film jest nie tylko superancki, ale i również bardzo mądry, to znaczy ma mądry sposób opowiadania. Owszem, nowe rzeczy się tam widzi, co się ich wcześniej nie oglądało, ale pan, co do nas z ekranu mówi trzyma się ciekawszych tematów niż losy słoni, jak np. zimne miejsca na ziemi albo polany, czyli niby tematy właśnie nudne. A tam okazuje się, że same ciekawe rzeczy się kryją, ale ciekawe nie dlatego, że są ciekawe, tylko dlatego, że są ciekawie opowiedziane. Bo nie trzeba od razu np. zwierząt pokazywać od urodzin do śmierci, tylko malutki kawałeczek o nich. Albo w ogóle nie musi być o zwierzętach. No i tam tak właśnie jest, co ma być i nie ma, co ma nie być.

A komu się wydaje, że to się dobrze ogląda tylko dlatego, że jest ładnie i nowe miejsca, to niech np. obejrzy kolejny film w HD “Blue planet”, który właśnie zrobiony jest po staremu, czyli jak dla dzieci: jak jest temat wielkiego kwitnienia glonów, to wymyślili, że raz pokazują, co się dzieje w tym miejscu z glonami, a potem, że wieloryb już się tam wybiera, i on się tam wybiera, i wybiera, bo ma daleko, a w międzyczasie się wiele rzeczy o tym wielorybie dowiadujemy, i nie jest to wcale na miejscu.

Trochę mi brakuje jeszcze słownictwa i filmoznawczego autorytetu, żeby profesjonalnie sprawy opisać, jak to jest zrobione, czyli powiedzieć o sposobach prowadzenia wątku przyrodniczego w tej produkcji zrobionej najlepszym sprzętem i jak metody narracyjne są innowacyjne, i jakiej dobrej sprawie ten wydatek BBC posłużył, ale mniemam, że jak ktoś obejrzy, to zrozumie.

Aha, a te filmy, o których piszę, nazywają się “Planet Earth”.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz