czwartek, 18 kwietnia 2013

Swawolny Zyzio




Zygmunt Kałużyński należał do odchodzącego już w niepamięć grona barwnych osobowości telewizyjnych, cenionych za wiedzę, erudycję, wyrazistość. Chociaż nie da się ukryć, że jego biografia obfituje również w, tak pożądane współcześnie, kontrowersyjne akcenty. Jego wizerunkowi od zawsze towarzyszył delikatny powiew skandalu, podsycany niekonwencjonalnym sposobem bycia, niechlujnym ubiorem, uśmiechem szaleńca. Ale w przeciwieństwie do współczesnych „medialnych bohaterów” o antypodach jego publicznego wizerunku wiemy niewiele. Trzeba jednak przyznać, że ten margines niewiedzy jest w pełni dopuszczalny, a nawet uzasadniony, bo w gruncie rzeczy do niczego nam (czytelnikom, miłośnikom kina, uczestnikom kultury) wiedza o jego pozamedialnych przygodach nie jest potrzebna. Taka konkluzja nasunęła mi się po lekturze opublikowanej pod koniec ubiegłego roku biografii pióra Wojciecha Kałużyńskiego, która odsłania kulisy prywatności najbardziej znanego polskiego krytyka filmowego.

Po Pół życia w ciemności sięgnęłam powodowana ciekawością i potraktowałam jako rodzaj przewodnika po nieznanym terytorium. Zagłębiając się w lekturę, dotarłam w końcu do najbardziej oczywistego, filmowego obszaru. Czyżby dlatego, że życie Kałużyńskiego zionęło nudą? Ależ skąd. Zresztą, byłoby to niemożliwe w przypadku osoby, która dorastała w okresie wojennym, której dojrzałość przypadła na lata politycznych transformacji, i która, bądź co bądź, nie miała łatwego charakteru. W tej historii nie brakuje młodzieńczych zrywów miłości (małżeństwo z Julią Hartwig), zawiści i złośliwości (burzliwy konflikt z Aleksandrem Fordem), piętna zawirowań historycznych (agenturalna przeszłość). Kto lubi sensacje, ten z pewnością się nie zawiedzie.

Myśląc o Kałużyńskim, większość z nas ma przed oczami obraz żywo gestykulującego, machającego energicznie na pożegnanie, towarzyszącego Tomaszowi Raczkowi poławiacza „Pereł z lamusa”. Ale mało kto (może poza środowiskiem krytyków filmowych) pamięta, jak wiele w sposobie podejścia do „X muzy” zawdzięczamy panu „K.”. To on jako pierwszy na naszym rodzimym poletku świadomie zrezygnował z akademickiego rysu filmoznawczych analiz i zszedł do poziomu widza, dla którego kino jest przede wszystkim rozrywką. Nie pouczał, nie przyjmował obiektywnego, krytykanckiego tonu, chociaż w swoich sądach bywał ostry, stanowczy i kontrowersyjny. Niejednemu reżyserowi zalazł za skórę. Niejednego krytyka przyprawił o ból głowy. Jego opinie zazwyczaj różniły się od zdania kolegów po fachu. Przykładowo: „kino moralnego niepokoju” było w jego ocenie wyrazem największego upadku polskiej kinematografii, niechlubną frazą zapisaną na kartach naszej filmowej historii. Konkurować z nim nie było jednak łatwo. Błyskotliwy, intelektualnie lotny, operujący ciętą ripostą nie dawał się zapędzić w kozi róg, ponadto w bezpośredniej konfrontacji sprawdzał się często lepiej, niż w swoich tekstach. Potyczki słowne były dla Kałużyńskiego chlebem powszednim. Piekielna temperatura dyskusji odpowiadała mu najbardziej. Inni się w niej topili (chociażby Aleksander Jackiewicz broniący ekranizacji Nocy i dni w programie „Sam na sam”), on grzał się w jej cieple i przeciągał leniwie jak kot szykujący się do ostatecznego ataku.

Nie zapominajmy jednak, że Kałużyński to również znakomity hochsztapler. Umiał bawić się opinią publiczną. Dobrze wiedział, jakie są jej oczekiwania i umiejętnie je podsycał. W konsekwencji wiemy o nim tyle, ile chciał i w takiej wersji, jaką sam akceptował.
Specjaliści od wizerunku mogliby się od niego wiele nauczyć. Dla nich Pół życia w ciemności powinno być lektura obowiązkową.


Tekst: Iwona Stachowska

Wojciech Kałużyński
Pół życia w ciemności. Biografia Zygmunta Kałużyńskiego
Wydawnictwo Zwierciadło
2012

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz