Joyrider by Moritz Waldemayer, images courtesy of Moritz Waldemayer |
Projekt Joyrider Moritza Waldemeyera
jest kombinacją roweru z maleńkim elementem świetlnego tuningu montowanym na
dwóch szprychach każdego koła. Układ z mikrochipem i pojedynczą diodą z każdej
strony zestraja obrót koła i zapalanie się diody w taki sposób, żeby podczas
jazdy na kole pojawiał się stary, dobry Smiley rozsyłający wokół swój żółty
uśmiech zawsze w kierunku patrzącego z boku przechodnia.
Gdy rower osiągnął zawrotną cenę 2000
Funtów na charytatywnej aukcji, oczy zwróciły się w jego kierunku z mieszanym
odczuciem zachwytu i rozczarowania. Wow! Ale... to wszystko? Designer-inżynier,
znany już wcześniej z realizowanych z wielkim rozmachem świetlnych projektów we
współpracy chociażby z Zahą Hadid, Kylie Minogue czy Dom Perignon, tym razem
zaskoczył minimalizmem, prostotą i ciepłem przekazu.
Mogłoby się wydawać, że Waldemeyer
obniżył nieco swój technologiczny lot, ale efekt wyjściowy tego projektu jest
drobiazgowo przemyślany w kierunku ostatecznego tuningowego Zen. Zgodnie z
regułą minimalizmu, gdzie odejmowanie szczegółów oznacza dodanie wartości
estetycznej, Joyrider natychmiast przerósł o głowę swojego poprzednika Spoke
POV, który krzykliwie wyświetla obrazy i wzory na całości rowerowych lub
samochodowych kół. W ujęciu Waldemeyera zostały z tego niezbędne dwie żółte
kropki i jedna żołta kreska układające się z znany wzór, uniwersalny symbol
radości i złoty (żółty?) środek między glamour, kiczem i swojskością retro.
Proste, ale czy warte rzeczone 2000
Funtów? Coż, powszechnie wiadomo, że w designie płaci się głównie za ideę, ale
jak na wielkiego designera przystało Waldemeyer nie zapomniał o dotyku luksusu
i wyrafinowania także w kwestii materiałów wykorzystanych w projekcie. Układy
scalone wykonane są ze srebra sygnowanego przez Svarovskiego, a całość zamknięta jest w maleńkiej skórzanej
szkatułce, na kształt jubilerskiego cacka.
Za to sam żółty rower jest najprostszy
na świecie. To znów zabieg celowy, mający na celu swoisty powrót do korzeni,
zbalansowanie świetlnego tuningu i wyrównanie płynącego z produktu przekazu: po
co kombinować, skoro można po prostu pojeździć, z przyjemnością, tak jak
kiedyś?
Mariaż designu z technologią, nieuchronnie
wpisany w rytm naszych czasów, wydaje czasem cierpkie owoce; przekombinowane w
formie kosmiczne kształty, zaburzający harmonię nadmiar wrażeń wizualnych albo
brak jakiegokolwiek sensu użytkowego. Joyrider nie przekona jedynie zagorzałych
przeciwników wprowadzania w codzienne życie technologicznych nowinek.
Pozostali, także nie-rowerzyści, bez wątpienia znajdą w nim jednak coś dla
siebie: ikoniczną wyrazistość znanego symbolu, designerski akcent niemalże
obrazoburczy w swej prostocie, elegancki minimalizm konstrukcji, sprytny
technologiczny gadżet, praktyczne oświetlenie boczne roweru oraz niezwykły
posmak vintage, na poły modny i ckliwy, zawarty w nawiązaniu do zwykłej
przyjemności jazdy na rowerze i radości wprost z niej płynącej, bez względu na
to czy koła śmieją się wokół modnym gadżetem, czy nie.
Be a joyrider!
Tekst: Karolina
Wiśniewska
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz