wtorek, 25 marca 2014

Nowe

Mój nowy wujek, z którym pani Grażynka pisze felietony, wymyślił temat, który cioci nie przypadł do gustu. Powiedziała ona, że „nowinki technologiczne na pewno są niezmiernie ciekawym zjawiskiem w kinie, nic jednak nie dorówna prawdziwym emocjom, jakie potrafi wzbudzić kino artystyczne, nie mając ani centa na produkcję”. A na to mój tata powiedział, że po prostu nie kuma bazy. Ale ja jestem w stanie zrozumieć stanowisko mojej filmowej patronki. Zresztą dorośli powiedzieli, ku mojemu zdziwieniu, że mój poprzedni felieton o Bergmanie bardzo się spodobał. Zdziwiłam się głównie dlatego, że ktokolwiek to przeczytał, bo z moich obserwacji wynika, że ludzie czytają „Wysokie Obcasy”, a nie „Menażerię”. Tak właśnie dorośli gadają do dziecka, jak do głupiego.

Tak czy siak, nowe technologie w kinie nie są mi obce, bo właściwie to innych technologii w kinie nie znam, więc co nieco napiszę.

Mistrzostwo animacji w tej kwestii to zna nawet każde dziecko. Każdy zna, kto widział sierść kotka ze „Shreka” albo włosy „Meridy Walecznej”, albo suchą skórę zwierząt pustynnych w „Rango”. Animatorzy tak potrafią pokazać rzeczy, że nawet minionki wyglądają na prawdziwie. Ale proszę zwrócić uwagę, że nie jest to też taka nowość, bo w „Śpiącej królewnie” sukienka królewny tak faluje na powietrzu, jakby była to moja sukienka, prawdziwa, a to był rok czterdziesty piąty, jak tę bajkę zrobili. Swoją drogą to bajki niby mają być dla rozbudowania wyobraźni, a to tak wszystko się prawdziwe robi, że trochę się gubię już, jakie w końcu jest to zamierzenie twórcze. One wyglądają na prawdziwsze, żebym bardziej w nie uwierzyła?

A z kolei na festiwalu Animacji w Poznaniu, jak byłam z rodzicami, to usłyszałam, co mojej mamie podczas wywiadu powiedział taki pan, Michaił Gurevich. On bardzo mądrze powiedział, że animacja niby jest niszowa, a tak naprawdę to animacja zjada film, bo film właściwie staje się już animacją, tylko aktorzy zostają prawdziwi na tym ekranie. Sprawy więc, jak zwykle, mają się różnorako, mam nadzieję kiedyś to zrozumieć.

No więc o czym zatem warto napisać, bo już niewiele miejsca mi zostało. A więc żeby nie gadać o oczywistościach takich, jak kino cyfrowe czy kino 3D - o tym pewnie zresztą napisze, jak zwykle w przewrotny sposób, mój nowy wujek - postanowiłam przybliżyć zmiany w kinie dokumentalnym związane np. z helikopterami i super kamerami.

Albowiem przez długi czas filmy dokumentalne , przyrodnicze były filmami ciekawymi, bo widzieliśmy na nich te nowe rzeczy i zwierzęta. Ale teraz, jak oczy ludzkie widziały już wszystko, na pewno przyznają mi państwo rację, że formuła filmu przyrodniczego się wyczerpała. Ileż można oglądać słonia, co się ochlapuje wodą. Poza tym widziałam już też Marrus orthocanna, rybę-wędkarza, ośmiornicę Grimpoteuthis, ćmę Argema, która nie ma otworu gębowego i nigdy nie je nic, a nawet Brazilian Threehopper (niestety, do tego filmu nie miałam polskich napisów) oraz gatunki, które jeszcze nie mają nazwy. No więc stacja BBC postanowiła wydać pieniądze na ten nowy super sprzęt, co im zrobi pierwszy film dokumentalny w HD. Stacja wydała też pieniądze na superludzi, bo film jest nie tylko superancki, ale i również bardzo mądry, to znaczy ma mądry sposób opowiadania. Owszem, nowe rzeczy się tam widzi, co się ich wcześniej nie oglądało, ale pan, co do nas z ekranu mówi trzyma się ciekawszych tematów niż losy słoni, jak np. zimne miejsca na ziemi albo polany, czyli niby tematy właśnie nudne. A tam okazuje się, że same ciekawe rzeczy się kryją, ale ciekawe nie dlatego, że są ciekawe, tylko dlatego, że są ciekawie opowiedziane. Bo nie trzeba od razu np. zwierząt pokazywać od urodzin do śmierci, tylko malutki kawałeczek o nich. Albo w ogóle nie musi być o zwierzętach. No i tam tak właśnie jest, co ma być i nie ma, co ma nie być.

A komu się wydaje, że to się dobrze ogląda tylko dlatego, że jest ładnie i nowe miejsca, to niech np. obejrzy kolejny film w HD “Blue planet”, który właśnie zrobiony jest po staremu, czyli jak dla dzieci: jak jest temat wielkiego kwitnienia glonów, to wymyślili, że raz pokazują, co się dzieje w tym miejscu z glonami, a potem, że wieloryb już się tam wybiera, i on się tam wybiera, i wybiera, bo ma daleko, a w międzyczasie się wiele rzeczy o tym wielorybie dowiadujemy, i nie jest to wcale na miejscu.

Trochę mi brakuje jeszcze słownictwa i filmoznawczego autorytetu, żeby profesjonalnie sprawy opisać, jak to jest zrobione, czyli powiedzieć o sposobach prowadzenia wątku przyrodniczego w tej produkcji zrobionej najlepszym sprzętem i jak metody narracyjne są innowacyjne, i jakiej dobrej sprawie ten wydatek BBC posłużył, ale mniemam, że jak ktoś obejrzy, to zrozumie.

Aha, a te filmy, o których piszę, nazywają się “Planet Earth”.



poniedziałek, 24 marca 2014

Podsumowanie filmowe roku 2013




Hubert Smolarek i Piotr Buratyński

Zachęcamy do zapoznania się z dwoma skrajnie subiektywnymi podsumowaniami filmowymi roku 2013. Dwóch toruńskich kinomanów o zupełnie odmiennych gustach, w skrótowej formie, wedle kilku wybranych kategorii, podsumowuje dla „Menażerii” to, co działo się w kinach w roku ubiegłym. Forma, na którą się zdecydowaliśmy, wydać się może czytelnikom dyskusyjna, tak samo jak kształt wypowiedzi wynikający z jej rygoru. Niemniej, zdecydowaliśmy się skrótowo opisać - mimo przeciwności - to wszystko, co nas w kinie urzekło lub po prostu zniesmaczyło. Luis Buñuel zachęcał kiedyś wszystkich, aby na chybił trafił, wedle tego, co podyktuje pióro, wskazać garść swoich upodobań i niechęci. Podążając za słowami mistrza, to właśnie czynimy. Zachęcamy do zapoznania się z oklaskiwanymi przez nas filmami. A jeśli chodzi o filmy, które zdecydowaliśmy się zanegować… tym bardziej zachęcamy do ich obejrzenia. A następnie do dyskusji.



Hubert Smolarek

Najlepsze filmy roku 2013:



Rok 2013 w kinie uważam za delikatnie lepszy niż 2012, aczkolwiek nadal z trudem przychodzi mi wyłapywanie dzieł, które okazały się naprawdę znakomite. Dlatego też przy swoich wyborach kierowałem się niekiedy sentymentem, a niekiedy własnym „widzimisie”.

Shin-sae-gye” (reż. Hoon-jeong Park) – koreański thriller to zdecydowany numer jeden w moim zestawieniu. Doskonale skonstruowany scenariusz, ciężki klimat (jak to zwykle bywa u Azjatów), a wszystko to doprawione nostalgiczną muzyką znakomitego Yeong-Wook Jo (autora ścieżek dźwiękowych do m.in. trylogii zemsty). Shin-sae-gye to typowy przykład perfekcyjnie zrealizowanego kina gangsterskiego, które korzystając ze sprawdzonych schematów, wprowadza widza w mroczny świat podziemia. Na zakończenie warto odnotować, że obrazem debiutującego na stanowisku reżysera Hoon-jeong Parka zainteresowali się Amerykanie i już zakupili prawa do remake’u (plagiatu?). Sądząc po potencjale tej opowieści i mając w pamięci losy „Infiltracji”, możemy spodziewać się powtórki z historii.

„Wyścig” („Rush”; reż. Ron Howard) – w przypadku dzieła Rona Howarda trudno jest mi być obiektywnym. Filmu wyczekiwałem już od dawien dawna, jako fan Formuły 1, wnikliwie śledziłem wszelkie informacje na jego temat, niemniej obraz, który miał być tylko szybką rozrywką, okazał się dziełem pełną gębą. Starannie odwzorowany nastrój lat 70-tych, świetne aktorstwo (aby docenić kunszt realizatorski wystarczy obejrzeć autentyczne nagrania Jamesa Hunta i Nikiego Laudy) i przede wszystkim błyskotliwe dialogi wystarczyły, abym wyszedł z kina zachwycony. Bezpretensjonalna, inteligentna, efektowna (ale nie efekciarska) rozrywka na najwyższym poziomie. Zaiste świetny to film dla każdego widza w każdym wieku.

P.S. Po seansie naszła mnie refleksja, jaki to ogromny potencjał drzemie w sporcie i jak rzadko filmowcy sięgają po tak autentyczne i inspirujące historie – Hollywood jakimś dziwnym trafem pokochało tylko boks.

„Kraina Lodu” („Frozen”; reż. Chris Buck, Jennifer Lee) – i drugi wybór „sentymentalny”. Wychowany na filmach Disneya, jako dorosły już, skompletowałem sobie wszystkie kanoniczne, pełne metraże, nie dziwota zatem, że smutna opowieść, która jest parafrazą „Królowej Śniegu”, tak bardzo przypadła mi do gustu. Po fatalnych produkcjach z początku XXI wieku („Kurczak Mały”, „Rodzinka Robinsonów”) Disney odzyskuje formę i wraca do korzeni. Znów realizuje filmy w oparciu o wspaniałe baśnie, opakowując to wszystko urokliwą muzyką (powiewem świeżości okazali się „Zaplątani”). Nieprzypadkowo „Kraina Lodu” już dziś okazuje się drugim najbardziej dochodowym obrazem z owej wytwórni.

Największe rozczarowania 2013 roku:

“Szklana Pułapka 5” („A Good Day to Die Hard”; reż. John Moore) – litości. Klasyczna trylogia doczekała się coraz gorszych i gorszych kontynuacji. O ile czwarta część była jeszcze przyzwoita, o tyle „piątka” jest jakąś parodią kina w ogóle. Film bez fabuły, nakręcony w jakiejś dziwnej, zimnej, szaroburej i nieprzyjemnej dla widza kolorystyce, pozbawiony typowego dla serii humoru, bez charyzmatycznego terrorysty i ciętego dowcipu Johna McClane’a. Nie wskażę ani jednego elementu, który mógłby choć odrobinkę obronić ów obraz. Nawet początkowa sekwencja pościgu po ulicach Moskwy, która miała wciskać widza w fotel, okazała się klapą.

“The Last Days on Mars” (reż. Ruairi Robinson) – irlandzko-brytyjski film science-ficiton? Brzmi intrygująco, prawda? Pamiętając m.in. „Moon” i kilka innych kameralnych filmów tego nurtu, które ładnie nawiązują do klasycznych opowieści fantastycznych w stylu Lema, Wellsa bądź Dicka, spodziewałem się wciągającej i przejmującej historii. Otrzymałem pozbawiony klimatu „horrorek” i głupawą bieganinę za czymś co przypomina zombie.

„Gangster Squad: Pogromcy mafii” („Gangster Squad”; reż. Roben Fleischer) – kolejny film dla nikogo, bo trudno określić mi, kto tak naprawdę miał być odbiorcą tego dzieła. Tematyka i gwiazdorska obsada (takie stężenie znanych nazwisk to naprawdę rzadkość) mogły sugerować nawet kolejnego „Ojca Chrzestnego”. Niestety, pierwsze zapowiedzi pokazały wybuchową papkę połączoną z zupełnie niepasującą do epoki, hip-hopową muzyką. Już wtedy plany realizatorów wydały się podejrzane, choć miałem nadzieję, że zwyczajnie chcieli nakręcić zwyczajny, efektowny zwiastun. Ostatecznie dostaliśmy film, który nawet jako lekka rozrywka, nie sprawdza się zbyt dobrze – ni to wciągający sensacyjniak, ni to przejmujący dramat. Wielkie nic.

Zaskoczenia na plus:

“Wielki Gatsby” („The Great Gatsby”; reż. Baz Luhrmann) – pierwszy z dwóch wytypowanych przeze mnie w tej kategorii obrazów. Najnowsza ekranizacja prozy Fitzgeralda zaskoczyła urokliwą, cukierkową wręcz scenografią i ciekawą stylizacją muzyczną. Sam film nie jest wyjątkowy, ale doskonale się sprawdza w niedzielne wieczory, kiedy leżąc pod kocykiem, czujemy czasem potrzebę obejrzenia czegoś zwyczajnie ładnego i wciągającego.

„Sztanga i Cash” („Pain & Gain”; reż. Michael Bay) – a to swoiste odkrycie roku. Nigdy w życiu nie przypuszczałbym, że słynący z efekciarskich wydmuszek Michael Bay nakręci tak odważny i różnorako stylistycznie obraz. Film, który zapowiadał się jako zwyczajna komedia, okazał się bardzo zaskakującym i na swój sposób przygnębiającym dziełem, w wielu momentach epatującym brutalnym, czarnym humorem. Brawa dla aktorów za dystans do samych siebie!

Zaskoczenie na minus:

„Kapitan Phillips” („Captain Phillips”; reż. Paul Greengrass) – mam szczerze dość stylu Paul Greengrassa. Rozumiem, że reżyser lubi korzystać z ręcznych kamer, stara się być maksymalnie naturalistyczny i oddać wrażenie „bycia w centrum wydarzeń”, ale doprawdy co za dużo, to nie zdrowo. Coś, co sprawdziło się raz, drugi (m.in. w „Locie 93” czy „Krwawej niedzieli”) i stało się znakiem rozpoznawczym jego twórczości, tutaj zaczyna męczyć, a od trzęsącego się obrazu, obecnego nawet w scenach zwyczajnie niepotrzebnych (ot choćby spokojny obchód po pokładzie statku), widzowi kręci się w głowie. Inne kwestie realizatorskie i scenariuszowe również okazały się co najwyżej przeciętne (razi przede wszystkim wydźwięk polityczny dzieła).

„Baczyński” (reż. Kordian Piwowarski) – zapowiadany jako hołd dla poezji w ogóle, różnoraki stylistycznie obraz okazał się nadymanym od snobizmu filmem, który puentowany w żenujący sposób przez artystów-samozwańców (uczestników slamu poetyckiego), wydaje się raczej krytyką tego odłamu sztuki. Połączenie paradokumentu, współczesnych zdjęć ze wspomnianego już slamu, rekonstrukcja wydarzeń z zadatkami na solidny film fabularny nie przynosły oczekiwanego efektu. Oglądając „Baczyńskiego” wcale a wcale nie poczułem jego poezji, nie nabrałem szacunku do jego postaci, a jego gamoniowata postawa (o czym mówią wprost autentyczni bohaterowie tamtych czasów) zarysowuje raczej nieprzychylny portret uznanego skądinąd artysty.

„Tajemnica Westerplatte” (reż. Paweł Chochlew) – i znów zmarnowany potencjał. Film, który wzbudzał kontrowersje zanim ruszyła w ogóle machina produkcyjna, okazał się typowo polską chałą z zadatkami na coś lepszego (chociaż tyle awansuje go o poziom wyżej od upadku ostatecznego, jakim jest „Bitwa Warszawska” czy „Bitwa pod Wiedniem”). Stracono szanse na obudzenie dyskusji społecznej, może nawet zdemitologizowanie postaci niektórych bohaterów. Kuleje także strona formalna, która razi sztucznością i kiczem. Całe szczęście, obraz Pawła Chochlewa przeszedł bez większego echa.


Piotr Buratyński

Najlepsze filmy roku 2013:


„Życie Adeli – rozdział 1 i 2” („La vie d'Adèle”; reż. Abdellatif Kechiche)
– Kechiche rozgromił zeszłoroczną konkurencję festiwalu w Cannes swoim nowym filmem. Podzielił zatem los wszystkich jego poprzednich filmów, które począwszy już od debiutu, zdobywały najważniejsze nagrody filmowe. Choć nie zwykło się już mówić o nowych filmowych arcydziełach, ten film niewątpliwie nim jest. Autor wyprowadza na nowy poziom realizmu nie formę filmu o homoseksualizmie, ale właśnie formę melodramatu w ogóle, który jest obecnie najbardziej postępowym czy wręcz awangardowym gatunkiem filmowym. To ten film, a nie „Czarna Wenus” stawia w końcu Kechicha wśród najważniejszych twórców współczesnych w typie Hanekego.

„Upstream Color” (reż. Shane Carruth)
– Drugi film najoryginalniejszego chyba współczesnego reżysera z USA. Choć na kolejne swoje totalne dzieło (Carruth zajmuje się jednocześnie reżyserią, zdjęciami, produkcją, montażem, jest autorem scenariusza oraz aktorem) od czasów niezwykłego „Wynalazku” kazał czekać 9 lat, to widzowie otrzymują coś, czego nie można było w kinie zobaczyć od czasu niektórych filmów P. P. Pasoliniego czy Godarda. Tajemniczy film quasi sci-fi, w przypadku którego próba streszczenia i konceptualizacji naraża go/nas na śmieszność. Podążę więc drogą Antonioniego, który twierdził, iż dobry film to taki, którego nie da się opowiedzieć. „Upstream Color” hipnotyzuje.

„Jimmy P.” (reż. Arnaud Desplechin)
– Najważniejszy przedstawiciel współczesnego kina francuskiego powraca z nowym filmem produkcji głównie amerykańskiej, w gwiazdorskiej obsadzie – Benicio Del Toro i Mathieu Amalric. Nie jest on utrzymany w rozpoznawalnym dlań stylu rozbuchanego dramatu obyczajowego, lecz stanowi oparty na faktach zapis relacji samozwańczego psychoterapeuty antropologa i cierpiącego na PTSD indiańskiego weterana drugiej wojny światowej. Paradoksalnie, to jednak film nie o dwóch mężczyznach, a o kobietach. ”Jimmy P.” jest wręcz feministyczny i nawiązuje do Desplechina „Ester Kahn” z 2000 roku. Na podziw zasługuje rzetelne potraktowanie narzędzi i stanu ówczesnych badań antropologicznych i psychologicznych. Wszelkie skojarzenia do „Mistrza” Andersona niewskazane.


Największe rozczarowania 2013 roku:



„W imię…” (reż. Małgorzata Szumowska)
– Szeroko dyskutowany i komentowany przez najróżniejsze opcje ideologiczne film Małgorzaty Szumowskiej utwierdza mnie w przekonaniu, iż jej twórczość, wbrew obiegowej opinii, nie jest czymś w polskiej kinematografii wyjątkowo szczególnym. Wiedziony reklamą i dyskusją spodziewałem się rodzimego „Dziennika wiejskiego proboszcza”, a w zamian otrzymałem populistyczny, a jednocześnie zamknięty na inteligencję widza kicz.

„W ukryciu” (reż. Jan Kidawa-Błoński)
– Trudno mówić o rozczarowaniu w przypadku twórców tak złych (pod względem estetycznym i etycznym) filmów jak „Różyczka” czy „Skazany na bluesa”, gdyż nie spodziewałem się niczego szczególnego po nowym filmie Kidawy-Błońskiego i scenarzysty Karpińskiego. Niemniej film jest na tyle zły, że warto o nim wspomnieć. „W ukryciu” to nagromadzenie absurdów i kiczów scenariuszowych w płaszczu przedziwnej reżyserii, któremu nie pomoże nawet fachowa campowo-postmodernistyczna interpretacja. Porażająca - bo polska - odwrotność tego, co zrobił Kechiche w „Życiu Adeli”.

Zaskoczenie na plus:

„Chce się żyć” (reż. Maciej Pieprzyca) – Biorąc pod uwagę, że ostatni film, który wzruszył mnie w podobny, co dzieło Macieja Pieprzycy, sposób to pochodzący z 1952 roku obraz Vittorio De Sici „Umberto D.”, można uznać „Chce się żyć” za swego rodzaju sukces (przede wszystkim mój osobisty). Tak mądry sentymentalizm jest w polskim kinie piękną nowością. Tym bardziej, że poparty jest doskonałą, profesjonalną filmową robotą w każdym calu.

„Grawitacja” („Gravity”; reż. Alfonso Cuarón)
– Gdybym próbował opowiedzieć komuś, czym jest „Grawitacja”, to mówiąc, że przez godzinę i trzydzieści minut Sandra Bullock i George Clooney dryfują w kosmosie, sypiąc, jak z rękawa, przeciętnymi dowcipami, sam czułbym się z tym niekomfortowo. Oraz zraniłbym ten film. Nie dziwię się, że na zeszłorocznym festiwalu w Wenecji „Grawitacja”, wyświetlana poza konkursem, okrzyknięta została mimo to największym sukcesem włoskiej imprezy. Mimo patosu i miałkości filozofii w nim zawartej, jest to dzieło niezwykle filmowe, w którym – że tak ujmę – siła ciężkości została postawiona na dzianie się, ruch i atrakcyjny suspens. Hitchcock byłby dumny. Kosmiczne źródło przyjemności, kino, które znowu bawi nas za pośrednictwem oczu, a nie mózgu.

„Don Jon” (reż. Joseph Gordon-Levitt)
– To, co absolutnie urzekło mnie w tej mainstreamowej komedii rodem ze Stanów, to doskonale wywarzona reżyseria, nie szarżująca w rejony Levittowi niedostępne, a jednocześnie zaskakująco przyjemnie bawiąca się konwencją. Scenariusz i decyzje obsadowe zwodzą widza, serwując dozę przyjemnej rozrywki, która pozostaje po prostu rozrywką.

Zaskoczenie na minus:


„Tylko Bóg wybacza” („Only God Forgives”; reż. Nicolas Winding Refn)
– Zdecydowanie największe rozczarowanie ubiegłego roku. Już przy okazji „Valhalla Rising” Refn skręcał ku postmodernistycznej pustce w pejoratywnym tego słowa znaczeniu, „Drive” potwierdzał te lęki, choć stanowił ciekawą zabawę z formą melodramatu w stylu Jacquesa Audiarda, natomiast „Tylko Bóg wybacza” stanowi przedziwny, kolorystycznie nieznośny hołd dla „Santa Sangre” Jodorowskiego. Refn nie powróci już do naturalizmu pierwszych dzieł, lecz decydując się na komponowanie filmów jak muzyki popularnej, szkodzi swoim scenariuszom. Lub to one szkodzą formie.

Złe gliny (Wrong Cops; reż. Quentin Dupieux)
– Z ciężkim sercem włączam nowy, pełnometrażowy film Mr. Oizo do kategorii rozczarowań. Od czasu prezentacji krótkometrażowej zapowiedzi pod tytułem „Wrong Cops: Charter I” na festiwalu w Cannes z doskonałymi rolami Marka Burnhama i Marilyna Mansona oczekiwałem na rozwinięcie tych pomysłów w dłuższym metrażu. Niestety, w porównaniu z formą krótszą, długi metraż rozczarowuje... niemniej jest to film rewelacyjny, zabawny i oryginalny na tyle, by zachwycał mnie mimo rozczarowania, jakie mi sprawił! Twórca „Wrong” i „Morderczej opony”, dla jednych niestrawny, dla mnie będący jedną z najciekawszych osobistości filmu niezależnego, ma u mnie zawsze olbrzymią taryfę ulgową.





środa, 12 marca 2014

Czołem

Z uzasadnienia orzeczenia Sądu Okręgowego: oskarżony Wasyl Stus


„Nie zawiadamiać żony”


Jak wynika z akt podstawowe obowiązki
zachowania niegodne nie zaznawszy miejsca
co świadczy i należy wskazać zarazem
dlaczego porzucił pomimo rozpoczęcia?
W kopalni złota po raz kolejny
zważywszy ustawiczne jak choćby stan zdrowia
leżenie na pryczy stanowczo wykluczające
jako pozbawione podstaw podległe przepisowi.
Co prawda w pełni zasługuje albowiem
cynicznie niczym nieuzasadnione i niezdrowe
czym dezorganizując czysto subiektywne głodówki
mając powyższe mimo wypełniania normy.
W takim wypadku wykluczające uwzględnienie
co potwierdza niezależna i w pełni obiektywna
jednak mógłby rozważyć aczkolwiek niebezpiecznie
wyprostowany nijak mające odniesienie jak w sentencji.
Wtrącony do karceru bez ciepłych szmat i bielizny
należy bowiem wykazać czego nie uczynił zasadnie
zatem lat karceru i zesłania w kwaterze pod ósemką
„bo nic nie zmieni dyspozycji Prawa bo i nie może”.
Pozostaje tylko wyrazić zdziwienie
w jaki sposób do podręczników szkolnych
i w czym lepszy: „Nie zmyjecie całą waszą czarną krwią,
sprawiedliwej krwi poety!”. Państwo Sędziowie.



Ural. Obóz Kuczino 28.08.1985.

Z biuletynu wewnętrznego: Kazimierz Malewicz


malować uczył już w Kijowie
jednak w Moskwie o własnej formule
w tym samym czasie dostrzegł już nowe
problematykę ruchu i kubizm

pomysł pierwszego obrazu
zaczął przenosić coraz bliżej ciszy
odkrył zbędność
ostatnią z przeszkód do pokonania

spieszył – od tego momentu
nareszcie własny etap
obrawszy tę drogę porzucił dzieciństwo

a 5 czerwca 1927 – Zachód


Dariusz Jacek Bednarczyk - ur. w Jeleniej Górze. Absolwent Wydz. Prawa i Administracji Uniwersytetu Wrocławskiego. Mgr administracji. Dotychczasowe publikacje: „Migotania”, „Kultura Connect Magazine” (Australia), „Inter-„, „Znaj”, „Menażeria”, „Poezja dzisiaj”, „Protokół Kulturalny”, „Galeria” (Częstochowski Magazyn Literacki), „Dworzec Wschodni”, „Jutrzenka” (Pismo Polaków w Mołdawii), „Akant”, „Nestor”, „Kozirynek”. Tłumaczony na angielski.


piątek, 7 marca 2014

KLAMRA po raz 22



12 bardzo zróżnicowanych przedstawień, po raz pierwszy zabrzmi w teatrze słowo Leszka Mądzika, Ewa Wójciak przybędzie w pojedynkę, a Teatr Wierszalin pokaże swą ludowość i metafizykę w zupełnie nowym wydaniu – w dniach 8-15 marca w „Od Nowie” odbędą się XXII Alternatywne Spotkania Teatralne KLAMRA.

Spektaklem „Lustro” otworzy je Scena Plastyczna KUL Leszka Mądzika. Tekst jest inspirowany prozą Brunona Schulza, a przede wszystkim jego opowiadaniem „Samotność”. Muzykę do dwudziestego spektaklu Sceny Plastycznej KUL napisał Piotr Klimek, w nim też po raz pierwszy padnie słowo – fragmenty prozy z offu recytuje Jerzy Radziwiłowicz. Leszek Mądzik będzie także gościem specjalnym KLAMRY. Nazajutrz 9 marca, ubiegłoroczni laureaci – wrocławski Teatr Formy, zaprezentuje pantomimę, której scenariusz oparto również na opowiadaniach Schulza. Tym razem na warsztat wzięto tekst "Ulica krokodyli". Tego dnia zobaczymy na scenie także Arkadiusza Jakubika, który wyjątkowo nie wystąpi ze swoim zespołem Dr. Misio, lecz zaśpiewa w wyreżyserowanym przez siebie spektaklu „Paląc Blanty z UFO” z towarzyszeniem Tymona Tymańskiego i grupy JAZZ OUT.

10 marca na scenach „Od Nowy” wystąpią również dwa zespoły: Sopocki Teatr Tańca w spektaklu „Puste ciało Okazja do malutkiej rozpaczy”, którego bohaterami będą Franz Kafka i Henri Toulouse Lautrec, a po nich Toruńska Grupa Improwizacyjna TERAZ w długiej formie improwizowanej „Pan Pstrong”. Pełni energii członkowie TGI "TERAZ" po raz pierwszy stawią czoła wymagającej publiczności KLAMRY! Nikt dokładnie nie wie, dokąd ją zabiorą, opowiadając 2 zupełnie inne historie zainspirowane słowem, które padnie właśnie od widzów. „Menażeria” mocno trzyma za nich kciuki, także z racji, że z TGI „TERAZ” na scenie pojawi się nasza redakcyjna koleżanka i fotoreporterka Małgorzata Drążek.

11 marca na smaczną „Ucztę”, która może pozostawić po sobie zgagę – i to moralną (!) zapraszają laureaci nagrody publiczności z 2011 roku – Teatr USTA USTA Republika. "Uczta" obśmiewa nieustanną konsumpcję, czyniące z człowieka podlegający ocenie przedmiot castingi i talent shows, znaną doskonale z reklam produktów spożywczych erotyzację języka i handel organami. W oparach absurdu pośmiejemy się szczerze i głośno, ale w końcu śmiech ugrzęźnie nam w ściśniętym gardle… Świetna zabawa czeka także na widzów w dniu kolejnym z PORYWACZAMI CIAŁ w „Partyturach rzeczywistości”, w reżyserii oraz wykonaniu, jak zawsze genialnych, Katarzyny Pawłowskiej i Macieja Adamczyka. Artyści specjalizują się w pokazywaniu współczesności w konwencji groteski. Wychodzą z tego potwory kulturowej papki, będziemy się z nich śmiać, nie pojmując niczego… Czy to znaczy, że ciągle jesteśmy neandertalczykami? Do rzeczywistości wrócimy jednak już tego samego wieczora, oglądając performance sceniczny „Strefa zagrożenia” Krzysztofa Dziemaszkiewicza i Anny Steller. Spektakl powstał z inspiracji sztuką "Zbombardowani" Sary Kane.

13 marca na scenie „Od Nowy” ze spektaklem „Muzg” wystąpi Teatr CHOREA. Przedstawienie dotyczy nowej wyroczni, nadziei i największego fetyszu XXI wieku, jakim staje się mózg. Aktorzy nie będą mówić o umyśle, o duszy, świadomości czy JA – spektakl jest po prostu próbą zapytania o to, co ludzkie w tym wszystkim. W przedostatnim dniu XXII KLAMRY zobaczymy dwa spektakle: Teatr KANA i KREPSKO theatre group pokażą „Hotel Misery de Luxe” a Teatr ME/ST – „Lady Wa-Wa”. Propozycja szczecińskiego Teatru KANA (dwukrotni laureaci nagrody publiczności w 2008 i 2010 roku) i czesko-fińskiej KREPSKO theatre group to narkotyczny mix kolorytu i czeskiego dowcipu. W pokojach do wynajęcia dziać się będą rzeczy zadziwiające i nierealne: kobieta o trzech dolnych kończynach, mężczyzna siedzący na krześle do góry nogami i fascynująca rola Bibianny Chimiak – wszystko to stworzy u widowni zapewne niezwykłe napięcie i atmosferę opiumowych wizji. Z kolei „Lady Wa-Wa” to monodram Magdaleny Engelmajer, w którym aktorka słowem, dźwiękiem oraz sytuacją porusza różne tematy dotyczące kobiecej strony świata.

W finale wystąpią stali bywalcy KLAMRY i pierwsi laureaci nagrody publiczności z 2007 roku – Teatr Wierszalin. W spektaklu nietypowym: „Boskiej komedii” wg Dantego, którą wyreżyserował… Słowak – Jakub Nvota. Nie będzie tak gęsto, jak u Tomaszuka, będzie za to żartobliwie i ironicznie, język Dantego poplącze się z papką medialną, a okultyzm z reality show. Na scenie m.in. jak zwykle znakomici: Katarzyna Sergiej, Rafał Gąsowski i Dariusz Matys – już nie możemy się doczekać! Na zakończenie KLAMRY, po ogłoszeniu werdyktu publiczności, jak przed rokiem, organizatorzy zaplanowali koncert na nowej scenie: 15 marca wystąpi tu duet Paula i Karol, jeden z najbardziej interesujących nowych polskich zespołów alternatywnych.

(AS)

XXII Alternatywne Spotkania Teatralne KLAMRA

8-15 marca 2014

Akademickie Centrum Kultury i Sztuki "Od Nowa"