Z Olgą Wróbel o kobiecej stronie komiksu, terapii manualnej i demitologizacji
rozmawia Jacek Seweryn Podgórski
Komiks autorstwa Olgi Wróbel jest
subiektywną i w pełni dojrzałą próbą zmierzenia się z formą przeniesienia
pamiętnika na łamy komiksu. Efektem jest oryginalna nowela graficzna,
ilustrująca wydarzenia związane z okresem szeroko pojętego „stanu
błogosławionego”. Autorka za pomocą dość mrocznej estetyki ilustruje absurdy i
komizm atmosfery kreowanej podczas okresu ciąży. Jak sama określa, Ciemna strona księżyca jest atlasem
przesądów ciążowych z dodatkiem gagów zaczerpniętych z własnych obserwacji i
komentarzy bliskich. Jaka jest ta „ciemna strona księżyca”? Spróbujmy się
dowiedzieć.
Jacek Seweryn Podgórski: Nikt wcześniej
nie publikował w Polsce tak intymnego komiksu [Ciemna strona księżyca, Centrala 2012], a można byłoby pokusić się
o stwierdzenie, że i na świecie. Pani nowela graficzna – pozwolę sobie tak
nazwać Pani dzieło – zebrała sporą ilość pozytywnych recenzji. Zdaje sobie Pani
sprawę, że jest to dość przełomowa praca?
Olga Wróbel: W polskim
komiksie historii autobiograficznych jest tak niewiele, że każda właściwie jest
przełomowa. Mój komiks i tak trafił do dość licznie reprezentowanej grupy –
można go zestawić z albumem Endo [Projekt:
człowiek, Kultura gniewu 2006 – przyp. JSP] i
internetowym cyklem Czwórka na pokładzie
Dominiki Węcławek [komiks prowadzony w ramach portalu www.warszawianki.pl
– przyp. JSP]. Co do intymności – tworząc ten album nie
miałam wrażenia, że szczególnie się odsłaniam. To właściwie tylko pierwsza
skórka, którą zdjęłam z cebuli, pod spodem zostało więcej. Samo pokazanie, że
ludzie mają nagie ciało, że właściwie SĄ tym ciałem, że się kłócą – to tylko
przesunięcie się po powierzchni. W komiksie może wygląda to odważnie, ale w
kontekście innych mediów, chociażby literatury, trudno traktować moje wyznania
jako akt obyczajowej śmiałości.
JSP: Czy można zatem śmiało powiedzieć,
że komiks kobiecy jest w Polsce w silnej formie?
OW: W roku 2012 kobiety były
bardzo widoczne na rynku, ukazały się dwie poświęcone ich twórczości antologie.
Nie wiem, czy będzie to utrzymująca się tendencja, może po prostu w danym roku
skumulowały się komiksy stworzone przez panie. Tak czy inaczej, jako weteranka
sprawy komiksu kobiecego w Polsce, jestem zadowolona i czuję, że mogłabym
spokojnie złożyć broń. Jest tyle fantastycznie rysujących, widocznych kobiet:
Maja Demska, Maria Inez Gul, Agnieszka Szczepaniak, Renata Gąsiorowska…
Mogłabym tak wymieniać pewnie z kwadrans. Każda ma własny styl, tworzą rzeczy
plastycznie wysmakowane i oryginalne, nie jest to na pewno mainstreamowa kreska
i kolory z komputera. I to mnie cieszy najbardziej.
JSP: Z notki wewnątrz komiksu można
dowiedzieć się, że opisywany okres to czas przemiany, metamorfozy. Czy
tworzenie komiksu – pisanie i rysowanie – pozwoliło Pani na zdystansowanie się od
problemów życiowych? Jeżeli tak – to jakich? Czy była to jakaś forma terapii?
OW: Przede wszystkim to była
terapia czysto manualna. Rysowanie, malowanie, skanowanie, literowanie zajęło
tyle czasu, że nie miałam go praktycznie na nic innego. Mam charakter
depresyjny i zdarza mi się wpaść w umysłową spiralę
wyimaginowanych/antycypowanych problemów. W ciąży łatwo byłoby się w tym
pogrążyć, wziąć zwolnienie, leżeć w łóżku i tłumaczyć to swoim wyjątkowym
stanem. Regularna praca utrzymywała mnie w pionie. Oczywiście popadłam w drugą
skrajność i rysowałam praktycznie do porodu, narzekając, że powinnam jednak w
tym łóżku odpoczywać, a nie bazgrolić po nocach przy biurku. Takie podejście
też nie jest najszczęśliwsze.
JSP: Czy zastanawiała się Pani, jak
odbierają ten komiks kobiety i mężczyźni, przygotowujący się do bycia rodzicami
– planujący ciąże, czekający na narodziny, itp.? Czy dotarły do Pani jakieś
relacje, odczucia?
OW: Słyszałam głównie opinie
osób, które mają to już za sobą – były pozytywne i powoływały się na wspólnotę
doświadczeń. Co do znajomych, którzy jeszcze dzieci nie mają, zdania były
podzielone, niektórzy się śmiali, a niektórzy nie. Myślę, że mój opis ciąży nie
powinien nikogo przerażać – to, że życie nie wygląda jak w kolorowych
magazynach jest faktem, z którego istnienia każdy przeciętnie inteligentny
człowiek zdaje sobie sprawę, nie zrywam więc żadnej zasłony. Na pociechę mogę
powiedzieć, że moja ciąża przebiegała zupełnie prawidłowo – zero komplikacji,
idealne wyniki, etc. Wydaje mi się, że to pamiętnik kobiety doświadczającej
uzasadnionych lęków o zdrowie swoje i dziecka mógłby być naprawdę wstrząsającą
lekturą.
JSP: Mi osobiście podobała się kreacja
postaci komentatorów – tzw. „wujków dobra rada” – trochę w konwencji Monty Pythona,
a innych – w konwencji krzywego zwierciadła. Ale czy nie jest też tak, że
większość tego typu osób tak właśnie wyglądała i „radziła”?
OW: Tak, tym bardziej, że
pracuję z osobami sporo starszymi od siebie i trochę tych rad usłyszałam, a
potem wręcz je prowokowałam, myśląc, że świetnie wypadną w komiksie. Nie robię
tego do końca złośliwie – rozumiem, że ludzie wypowiadają te złote myśli
głównie z sympatii, a poza tym mają okazję poczuć się ważnymi uczestnikami
wydarzeń dzięki swojemu doświadczeniu, nawet, jeżeli jest ono wyimaginowane.
Wiele rzeczy doprowadza mnie do pasji, ale do takich „mądrości” mam akurat
cierpliwość. Kiedy teraz słyszę, że córka płacze, bo pewnie chce na ręce,
pozwalam jej dalej płakać na podłodze i tyle. Trzeba robić swoje, słuchać sobie
tych wujków, ale samemu być daleko poza ich zasięgiem.
JSP: Jedna plansza utkwiła mi w pamięci
i zapewne wszyscy podczas lektury Ciemnej
strony na nią czekali, a mianowicie „poród”. Pierwsze skojarzenie – proszę
nie zrozumieć mnie źle – to niebo po apokaliptycznej katastrofie, przepełnione
odpadami radioaktywnymi (kurzem) z przebijającym się szkarłatem atomowego
słońca. Dlaczego w tej formie postanowiła Pani przedstawić poród? Dlaczego taka
ekspresja – wymiar cielesny jest tutaj niezwykle podkreślany?
OW: To bardzo ładna
interpretacja! Dla mnie ta plansza jest obrazem pęknięcia w aspekcie fizycznym
– stąd czerwień – ale przede wszystkim emocjonalnym. Poród jest tym momentem,
po którym życie już nie będzie takie jak przedtem. Nie można się wycofać.
Zależało mi na metaforycznym oddaniu tego przeczucia – planszę rysowałam
jeszcze przed Dniem Zero i w procesie składu do druku wpisałam tylko
odpowiednie dane. Tutaj wracamy też do kwestii poruszonej w pierwszym pytaniu.
Poród był dla mnie na tyle własnym przeżyciem, że nie chciałam go rysować tak,
jak się wydarzył. Swoje głębokie emocje i anegdotki ze szpitala zostawiam w
rodzinie.
JSP: Pamiętnik kończy się dość
niespodziewanie, wiele kwestii pozostało otwartych. By poruszyć jedną z nich,
spytam: jak zaczęła Pani postrzegać swoje ciało po okresie ciąży i jakie emocje
zaczęły odgrywać kluczową rolę w Pani życiu?
OW: Podstawową emocją było
absolutne przytłoczenie nowymi obowiązkami i świadomość, że to już na zawsze –
że moje uporządkowane życie, w którym do północy rysowaliśmy z mężem przy
czystych biurkach, wychodziliśmy z psem na spacer, a w soboty jedliśmy twaróg,
wróci może za jakieś 20 lat, a teraz muszę być na każde zawołanie i nie ma, że
już wszystko umiem – ile razy nauczyłam się czegoś o potrzebach dziecka, one
gwałtownie się zmieniały i moje z trudem zdobyte doświadczenie było
bezużyteczne. Tak jest do tej pory, ale powoli się z tym godzę. W tym wszystkim
moje cenne ciało zostało po macoszemu odstawione na boczny tor, gdzie schudło i
w sumie wyładniało. Teraz targam je regularnie na basen, gdzie zbieram
refleksje do nowego albumu poświęconego właśnie kwestiom postrzegania swojej
fizyczności.
JSP: Czy uważa Pani, że komiks ten może
stanowić pewnego rodzaju poradnik zdroworozsądkowego myślenia na zasadzie: „ja
tak miałam, wy tez będziecie tak mieć – spokojnie, niech ludzie mówią, co chcą,
robią, co chcą – będzie dobrze, to naturalna kolej rzeczy, więcej pokory,
dystansu i cierpliwości…”?
OW: Tak. Dokładnie taką miałam
nadzieję, rysując go. Zależało mi na tym bardziej niż na „demitologizacji
macierzyństwa”, bez którego to terminu nie może się odbyć żadna rozmowa o Ciemnej stronie księżyca. Nie jestem
skupiona na przekazie „patrzcie na moje wyjątkowe doświadczenia!”, bardziej na
próbie znalezienia uniwersalnego w indywidualnym. Samej mi to pomaga, w
napadach paranoi zawsze wypisuję/wydzwaniam do znajomych, żeby upewnić się, że
te osoby, które ja postrzegam jako zdrowe i zrównoważone, też mają cięższe
momenty.
JSP: Czy rozważa Pani napisanie
kontynuacji? Materiału zapewne znajdzie się sporo?
OW: Materiału jest masa, i to
codziennie, od pół roku siedzę w domu i czasu na refleksje mam aż za dużo. Ale
przeczytałam ostatnio Macierzyństwo non-fiction
Joanny Czeczott-Woźniaczko [Wydawnictwo Czarne 2012 – przyp. JSP] i moje przemyślenia są podobne. Po drugie – czuję, że
kontynuacja byłaby samograjem i trudno byłoby mi potem pozbyć się łatki
„autorka komiksów o dzieciach”. Stworzenie komiksu wymaga mnóstwo czasu. Wolę
opowiedzieć nową historię, niż tkwić w nawet najcieplejszej szufladce.
Kilka słów na zachętę:
Dla zainteresowanych szeroko
pojętym komiksem kobiecym warte polecenia są prace „przepytanej” Olgi Wróbel,
publikowane na jej blogu: „Odmiany Masochizmu” oraz Agaty „Endo” Nowickiej,
m.in. Projekt: człowiek (Kultura Gniewu
2006), a także wiele innych. Wspomniane w wywiadzie antologie to: Polski komiks kobiecy, pod redakcją Kingi
Kuczyńskiej (Timof i cisi wspólnicy 2012), oraz Polish Female Comics. Double Portrait (Centrala 2012). Sukcesem
okazała się wydana zeszłego roku praca autorstwa Agaty Wawryniuk Rozmówki polsko-angielskie (Kultura
Gniewu 2012). Do drobniejszych form można zaliczyć zbiór Dziewczyny też rysują komiksy! (Stowarzyszenie
Arteria 2010). Natomiast jedną z najbardziej znanych działaczek na polu female comics jest Sylwia Kaźmierczak,
autorka blogu „ComixGrrrlz”.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz