Nakręcony
przez Luisa Buñuela w roku 1965 Szymon
Pustelnik (Simón del desierto)
jest ostatnim filmem tryptyku nawiązującego do tematyki religijnej – przed nim
były Viridiana i Anioł Zagłady. Co ciekawe, w podobnym czasie podobny tryptyk
stworzył Bergman; mistrzowie kina gdzie indziej stawiali akcenty i nieco inną
wymowę miały ich filmy, a jednak podobne, a może i te same pytania zdają się w
tych dziełach zadawać – w tym pytanie o sens religii i potrzebę odniesień
religijnych we współczesnym świecie.
W
sprawie odniesień religijnych Buñuel od razu musiałby odpowiedzieć pewnie „tak”
– widoczna jest w tych jego filmach potrzeba przywołania, choćby przewrotnego i
ukazanego w krzywym zwierciadle wątku religijnego – chrześcijańskiego, rzecz
jasna.
W
przypadku hiszpańsko-meksykańskiego twórcy, chciałoby się dodać „katolickiego”,
ale w obliczu hagiografii, która była inspiracją do stworzenia Szymona Pustelnika, byłaby to już uzurpacja,
jako że święty Szymon Słupnik - do którego i naśladowców nawiązuje film – choć
czczony w chrześcijaństwie zachodnim, przynależy nade wszystko do tradycji
wschodniej, prawosławnej.
Podobnie
nurt, który zapoczątkował – stylityzm (z rosyjska - stołpniczestwo). Nurt ten w
ogóle nie został przez chrześcijański Zachód przyswojony, zaś w Bizancjum i na
Rusi zdobywał przez wieki ochotników i czcicieli tych ochotników. Powołany do
słupnictwa stawiał sobie kilku lub kilkunastometrową kolumnę (albo wybierał naturalny
twór geologiczny kolumnę przypominający), na której szczycie postanawiał
spędzić resztę życia. Możemy sobie wyobrazić coś przypominającego nieco greckie
Meteory – tyle tylko że w wersji znacznie pomniejszonej i solo; i często bez
żadnej ochrony przed deszczem, słońcem, wiatrem.
Tak
żył sam święty Szymon Słupnik. Na podstawie zebranych informacji – z których
część pozostaje ze sobą w sprzeczności i te staram się tu pomijać – ów
charyzmatyczny asceta żył w IV i V w. w Syrii – zatem w określanej później
mianem Bizancjum wschodniej odnodze podzielonego Imperium Romanum. Wschodniej,
czyli greckojęzycznej (jeszcze nie urzędowo, ale był to język najpowszechniej
używany) i bardzo głęboko już schrystianizowanej, w tamtych czasach
pozbywającej się też pozostałości pogańskiej spuścizny antycznej.
Pochodził
z ubogiej wiejskiej rodziny, w wieku kilkunastu lat postanowił wybrać życie
monastyczne, ale potrzeba głębszej ascezy nie została zaspokojona przez
konwencjonalne życie zakonne i musiał szukać własnej drogi. Po jakimś czasie
znalazł ją na rzeczonej kolumnie, która na początku jego samoudręczenia miała
mieć parę metrów wysokości, a pod koniec życia (parę dekad później) –
paręnaście. Potrzeba ascezy zatem nieustannie się pogłębiała i wznosiła Symeona
Stylitę (jak też bywa nazywany) ku niebu. Gromadziły się tłumy pielgrzymów
przybywających z różnych stron świata, miejsce kultu przekształciło się wkrótce
w osadę. Asceta nie składał ślubów milczenia i głosił z wysokości słupa nauki
podbudzające instynkt moralny i religijny, a wśród wielu budzące także potrzebę
zbudowania własnych słupów.
Miejsce
to położone niedaleko syryjskiego Aleppo zostało po śmierci świętego Słupnika
obdarzone przez cesarza bizantyjskiego Zenona największym w ówczesnym chrześcijańskim
świecie kościołem, z którym konkurencję wygrała po latach dopiero
konstantynopolitańska Hagia Sophia.
Również
na wschodzie Polski możemy znaleźć parę cerkwi czczących jako patrona świętego
Stylitę. Są śladami kultu stylityzmu, który rozpowszechnił się w całym
prawosławnym średniowiecznym świecie. Jeszcze wiele wieków po świętym Szymonie Ruś
wydała słynnych stylitów: Nikitę i Sawę i mniej znanych innych, w bliższych zaś
Szymonowi czasach – wśród rzeszy naśladowców pojawił się w jego ojczystej Syrii
Szymon Słupnik Młodszy. Wyróżniał się intensywną działalnością intelektualną i
piśmienniczą, której nie stały na przeszkodzie specyficzne warunki słupnicze. Znana
jest też opowieść o trudnościach, jakie napotkał biskup chcący udzielić mu święceń
kapłańskich – musiał się mianowicie wspiąć po drabinie do wyświęcanego.
Ta
historia, jak też masa różnych mniej lub bardziej prawdopodobnych przypowieści
o cudach, uzdrowieniach, szczególnie wymyślnych formach ascezy pokazuje, jak wiernie
został przez Buñuela oddany fenomen stylityzmu. Nie chodziło Buñuelowi o stworzenie
tylko groteskowej wizji absurdalnego zaangażowania religijnego, ale o ukazanie
różnych odcieni ascetyzmu i chrześcijańskiej religijności – w sposób przewrotny
i mogący szokować, ale w oparciu o autentyczny fenomen. W tym to fenomenie
skupia się cała masa istotnych do rozważenia spraw związanych z chrześcijańskim
zaangażowaniem religijnym – także we wspomnianej na początku konfrontacji ze
współczesnością.
Przede
wszystkim sprawa uzależnienia przeżywanej indywidualnie religijności od
obowiązującego w kulturze danych czasów paradygmatu. Oddzielenie od
społeczeństwa nie oznacza niezawisłości od niego, lecz wejście z nim w rodzaj
gry; gra się kończy, gdy okazuje się, że ludzie, przed którymi przeniesiony do
współczesności Szymon Pustelnik siedzi, nie podzielają wiary w ów paradygmat.
Czy faktycznie autentyczna jest religijność tak mocno powiązana z realiami
kulturowymi…?
Sprawa
ascezy. Ascezy, która uszlachetnia, a zarazem sprawia, że asceta zamyka się w świecie
lęków przed zaprzeczeniem choćby na moment swojej misji. Komizm postaci łączy
się z tragizmem sytuacji, w jaką się postać uwikłała i z której jakby nie ma
wyjścia.
Sprawa
charyzmy, kultu świętego za życia. Człowiek taki traci cechy ludzkie, staje się
prorokiem, głosem transcendencji. Można uznać to za niedostępne nam, grzesznym
przebóstwione życie będące dla rzesz ludzkich odpowiedzią na potrzebę
posiadania autorytetów – w tym przypadku autorytetu religijnego. Można też, w nawiązaniu
do wcześniejszego pytania o autentyzm religijności, zadać pytanie, czy w
przypadku, gdy mamy do czynienia wyłącznie z pewną szczególną rolą w religijnym
społeczeństwie, nie jest to okaleczenie (względnie – samookalecznie się)
człowieka, który zastępuje głębsze relacje międzyludzkie niekończącym się
teatrem – i to teatrem na wysokich koturnach. W tym przypadku – kilku lub
kilkunastometrowych.
Odchodząc
od filmu, a wracając do fenomenu stylityzmu, warto dodać, że formą ascezy, która
pojawiła się wcześniej od wynalazku Szymona, było samoudręczanie się staczy,
którzy też w jednym miejscu, stojąc, spędzali swój żywot, ale nie było to
miejsce podwyższone, wywyższone. Podwyższenie utrudnia zejście i bezpośredni kontakt
ze światem, lecz też i przez swą niezwykłość i naturalną w człowieku fascynację
tym, co większe – bardziej sakralizuje ascetę, który staje się lepiej widocznym
dla wyznawców przykładem pobożności, ale też bardziej przez to teatralizuje swe
życie. Zresztą stanie postaci na kolumnie nie kojarzy nam się chyba z poniżeniem,
lecz jakimś szczególnym (nomen omen) uwzniośleniem – czego przykłady zobaczymy
na londyńskim Trafalgar Square czy placu Zamkowym w naszej stolicy.
Czy
nie jest ciekawsza inna droga do świętości wybierana przez pomazańców Bożych na
wschodzie chrześcijańskim – również zapoczątkowana w Bizancjum i rozpropagowana
na Rusi, później w Rosji – droga saloityzmu (zwanego z rosyjska jurodstwem)?
Droga świętego szaleńca, idioty, który nie wznosi się ponad ludzi, by
przemawiać z wysokości kilkunastometrowej kazalnicy, ale idzie prosto do nich –
zmuszając swoją niestandardową postawą do koncentracji na sprawach
niedoczesnych. Do polskiej humanistyki w szczególny sposób postać rosyjskiego
jurodiwego wprowadził Cezary Wodziński – zmuszając do zastanowienia się, czy w
tej postawie nie było czegoś więcej niż tylko powierzchowna religijna egzaltacja.
Chyba trudniej coś takiego dostrzec u Słupnika…?
Tekst:
Marek Rozpłoch
Ilustracje:
Gosia Herba
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz