Pierwsze chłody
listopada nie nastrajają specjalnie do opuszczania domowych pieleszy i udania
się w stronę „Baja Pomorskiego”, w którym na jeden weekend cichnie gwar
dziecięcej widowni, gaśnie ogień w kominku, a lalki
chowają się w zakamarkach wielkiej szafy. W tych dniach na obu scenach królują ONI
–samotni aktorzy, często bez rekwizytów, wymyślnych kostiumów i w niewielkiej
przestrzeni; bez konkretnego wzoru na swoją sztukę –gdyż taki zwyczajnie nie
istnieje. Monodram: najwyższy poziom skupienia uwagi widza na aktorze, przez
godzinę lub dłużej.
„27 Toruńskie
Spotkania Teatrów Jednego Aktora” zaczęły się od wielkiej i małej
retrospektywy. Zanim Olgierd Łukaszewicz przypomniał swój słynny monodram Psalmy Dawida (premiera w 1974 roku),
widzowie i my – piszący nocami recenzje do „Informatora Festiwalowego”,mogliśmy
poznać wytwory pracy naszych poprzedników, autorów tekstów do „Antraktu”,
tworzonych z niezwykłą pasją i poczuciem humoru podczas kolejnych edycji OFTJI.
To w jednym z nich znalazłem taki oto komentarz z 1992 roku: "Jedna pani
powiedziała: aktorka S.C. wyglądała na scenie jak skrzyżowanie pomnika Mikołaja
Kopernika z Jarosławem Kaczyńskim". Tym razem jednak w krótkich przerwach
pomiędzy monodramami widzowie nie rozmawiali na szczęście o polityce, lecz o
swoich emocjach i bardzo subiektywnych wrażeniach teatralnych. Do mnie nie
trafił metafizyczny przekaz rozmowy z Bogiem w Psalmach Dawida, choć mistrzowsko dopięty przez Łukaszewicza, to
jednak już mocno niedzisiejszy. Zaskoczyła za to współczesność w języku Wesela Wyspiańskiego, na bazie którego Sławomir
Maciejewski stworzył swój autorski monodram Cosi,
gdziesi, kajsi, ktosi. Jeden z najlepszych aktorów Teatru im. Wilama
Horzycy pożegnał się tym spektaklem z Toruniem: głośno, rockowo i z przytupem.
Tak jak przed wiekiem ostrzegał wieszcz: nas wiecznie pijanych i walczących
przeciw sobie „prawdziwych” Polaków. Aktor drwił, poił wódką i kazał trzymać
kosę tak, że nie dało się tylko biernie patrzeć. Całość oscylowała bowiem pomiędzy
gorzkim śmiechem a zadumą, kolejni widzowie zaś prowokowani byli do ciągłego przypominania
sobie do jak „chorego” społeczeństwa należą. Biesiada w polskim zoo – nie
dziwi, że Sławomir Maciejewski został pierwszym aktorem uhonorowanym w historii
TSTJA nową nagrodą „Jednego Widza dla Jednego Aktora”, ufundowaną przez Sklepy
Zoologiczne „Nerro”.
Maciejewski jest
jedynym aktorem, który wywiózł z Torunia wyróżnienie – w pozostałych
kategoriach (dla najlepszego przedstawienia i kreacji aktorskiej) zwyciężyły
kobiety. Żałuję, że w tym gronie nie znalazł się Krzysztof Grabowski (zwycięzca
25 edycji TSTJA), który zaprezentował monodram Partyk K. Jego gra mieniła się podobną wielością barw, co u
Sławomira Maciejewskiego. W fabule i zapętlonej warstwie słownej książek
Jerzego Pilcha oraz satyrycznym przekazie „ciężkiego” losu swojego bohatera –
typa, któremu niewiele się udaje, brakowało tylko zespołu muzycznego, za to
wystarczyły zadziorne teksty piosenek („Hitler in my heart”)gra świateł,
wreszcie scenografia. Tam była kosa – tu siekiera, obie w rękach obydwu aktorów
spowodowały emocjonalną gorączkę, stając się silną emanacją zbiorowej psychiki
(nie należy bowiem zapominać, jak wielką rolę odegrał także świetny kontakt z publicznością
obydwu aktorów). Zabrakło jej w manierycznej grze laureata Turnieju Jednego
Aktora w Słupsku (2011),Mateusza Nowaka, który pokazał spektakl Teatralność. Również monodram Najstarszy zawód popularnego armeńskiego
aktora, Roberta Hakobyan’a potraktować można było tylko jako wschodnią
ciekawostkę i lekki przerywnik między poważnymi tematami. Muzyka Bartosza
Chajdeckiego w Cosi, gdziesi, kajsi,
ktosi i piosenki Antony and the Johnsons w Patryku K. – to rockowy miód na uszy, za to naiwna melodyjka w
monodramie Hakobyan’a, powtarzana kilkanaście razy w tej samej scenie,
rozdrażniła tak, że ledwo wytrzymałem do końca.
Przedostatni
akapit tej relacji poświęcam najlepszym – aktorkom, które są prawdziwymi
czarodziejkami wyobraźni: Brytyjce Caryl Swift (Nagroda Kapituły Publiczności
dla najlepszego przedstawienia) i Birute Mar z Litewskiego Narodowego Teatru
Dramatycznego (Nagroda X Oddziału ZASP za kreację aktorską). Po suchym i
martwym monodramie Mur Ewy
Dąbrowskiej z Teatru Żydowskiego w Warszawie o życiu Ireny Sendlerowej, wydawać
się mogło, że kolejny spektakl oparty na dokumentach z eksterminacji ludności
będzie równie trudny do zniesienia. Tymczasem kreacja aktorska Caryl Swift w
monodramie Matka Mejra i jej dzieci(wg
reportaży Wojciecha Tochmana i Ryszarda Bilskiego) złożyła się na teatr
niezwykły. Pełen emocji, ale nie emocjonalny, ani chłodną relację reportera,
ani tym bardziej opowiadanie pełne zwrotów akcji – raczej teatr ludzkich cieni.
Matka Mejra wiele lat po bałkańskiej masakrze swojej rodziny przyjmuje postawę heroicznej
poszukiwaczki śladów, jak w hipnozie wymienia skrawki informacji, pyta jak
zginęli, dlaczego, czy katem córki był jej chłopak? I najbardziej przejmujące
jest to, że o konsekwencjach wojny nie opowiada rozpaczliwie, lecz z wyjątkowym
spokojem. Caryl Swift się uśmiecha, w jej monologu szeleści język polski, a relacja
o składaniu kości syna staje się tym bardziej przejmująca, im silniej postać jest
spokojna, że wreszcie je znalazła. Ona żyje, w jej ustach wojna staje się naszą
osobistą porażką, choć jesteśmy bezpieczni tutaj, to myślimy o Syrii i
pamiętamy o Serbii. Płacz kilku kobiet z widowni i owacja na stojąco dwojga
członków Jury Kapituły Publiczności uświadomiły, jak silnie Swift poruszyła
ukrytymi demonami wojny w każdym z nas. Natomiast Birute Mar w Antygonie Sofoklesa przeniosła nas w zupełnie
inny świat: najwyższej klasy aktorskiej maestrii. Grając w języku rosyjskim, (którego
lawina słów przypominała ludowe zawodzenie sześciu postaci greckiej tragedii), aktorka
budowała niezwykle piękne obrazy, tworząc je głosem,mimiką i kostiumem, w
sposób tak genialny, by w sekundę stać się z Antygony dużo młodszą Ismeną, czy
demonicznym Kreonem. Przyznam, że rzadko stykam się z grą na tak wysokim
poziomie! Zgoda: nie wszystko można było zrozumieć, mógł niektórych razić chór
w projekcji video (świetny!), czy elektroniczne echo komnaty króla Teb – to
jednak wszystko współgrało niezwykle efektownie, ale nie efekciarsko.
Antygona Birute Mar, jak i inne pokazane na TSTJA
monodramy dla mnie liczą się przede wszystkim, jako model tego, co w tej sztuce
najbardziej aktualne, jednak bez potrzeby dorabiania jej ideowych koturnów. Tutaj w
głównej mierze na pierwszy plan wysuwa się kunszt aktorski –nie ideologiczne
togi, choć w monodramach wyraźnie było widać odniesienia do rzeczywistości i wspólny
mianownik emocji zawartych w tej edycji Festiwalu. Smutna jest natura ludzka
(Terezjasz), nerwowa (Patryk Kręcichrost i Katarzyna Bretloch) i błazeńsko
zadziorna (Polak).By posprzątać jej zło (Matka Mejra) i by się jej nie bać
(Irena Sendlerowa) – trzeba umieć marzyć. Samotnie.
Aram Stern
27 Toruńskie
Spotkania Teatrów Jednego Aktora
Teatr Baj
Pomorski
23-25 listopada
2012
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz