poniedziałek, 25 marca 2013

Mono dream


Pierwsze chłody listopada nie nastrajają specjalnie do opuszczania domowych pieleszy i udania się w stronę „Baja Pomorskiego”, w którym na jeden weekend cichnie gwar dziecięcej widowni, gaśnie ogień w kominku, a lalki chowają się w zakamarkach wielkiej szafy. W tych dniach na obu scenach królują ONI –samotni aktorzy, często bez rekwizytów, wymyślnych kostiumów i w niewielkiej przestrzeni; bez konkretnego wzoru na swoją sztukę –gdyż taki zwyczajnie nie istnieje. Monodram: najwyższy poziom skupienia uwagi widza na aktorze, przez godzinę lub dłużej. 

„27 Toruńskie Spotkania Teatrów Jednego Aktora” zaczęły się od wielkiej i małej retrospektywy. Zanim Olgierd Łukaszewicz przypomniał swój słynny monodram Psalmy Dawida (premiera w 1974 roku), widzowie i my – piszący nocami recenzje do „Informatora Festiwalowego”,mogliśmy poznać wytwory pracy naszych poprzedników, autorów tekstów do „Antraktu”, tworzonych z niezwykłą pasją i poczuciem humoru podczas kolejnych edycji OFTJI. To w jednym z nich znalazłem taki oto komentarz z 1992 roku: "Jedna pani powiedziała: aktorka S.C. wyglądała na scenie jak skrzyżowanie pomnika Mikołaja Kopernika z Jarosławem Kaczyńskim". Tym razem jednak w krótkich przerwach pomiędzy monodramami widzowie nie rozmawiali na szczęście o polityce, lecz o swoich emocjach i bardzo subiektywnych wrażeniach teatralnych. Do mnie nie trafił metafizyczny przekaz rozmowy z Bogiem w Psalmach Dawida, choć mistrzowsko dopięty przez Łukaszewicza, to jednak już mocno niedzisiejszy. Zaskoczyła za to współczesność w języku Wesela Wyspiańskiego, na bazie którego Sławomir Maciejewski stworzył swój autorski monodram Cosi, gdziesi, kajsi, ktosi. Jeden z najlepszych aktorów Teatru im. Wilama Horzycy pożegnał się tym spektaklem z Toruniem: głośno, rockowo i z przytupem. Tak jak przed wiekiem ostrzegał wieszcz: nas wiecznie pijanych i walczących przeciw sobie „prawdziwych” Polaków. Aktor drwił, poił wódką i kazał trzymać kosę tak, że nie dało się tylko biernie patrzeć. Całość oscylowała bowiem pomiędzy gorzkim śmiechem a zadumą, kolejni widzowie zaś prowokowani byli do ciągłego przypominania sobie do jak „chorego” społeczeństwa należą. Biesiada w polskim zoo – nie dziwi, że Sławomir Maciejewski został pierwszym aktorem uhonorowanym w historii TSTJA nową nagrodą „Jednego Widza dla Jednego Aktora”, ufundowaną przez Sklepy Zoologiczne „Nerro”.

Maciejewski jest jedynym aktorem, który wywiózł z Torunia wyróżnienie – w pozostałych kategoriach (dla najlepszego przedstawienia i kreacji aktorskiej) zwyciężyły kobiety. Żałuję, że w tym gronie nie znalazł się Krzysztof Grabowski (zwycięzca 25 edycji TSTJA), który zaprezentował monodram Partyk K. Jego gra mieniła się podobną wielością barw, co u Sławomira Maciejewskiego. W fabule i zapętlonej warstwie słownej książek Jerzego Pilcha oraz satyrycznym przekazie „ciężkiego” losu swojego bohatera – typa, któremu niewiele się udaje, brakowało tylko zespołu muzycznego, za to wystarczyły zadziorne teksty piosenek („Hitler in my heart”)gra świateł, wreszcie scenografia. Tam była kosa – tu siekiera, obie w rękach obydwu aktorów spowodowały emocjonalną gorączkę, stając się silną emanacją zbiorowej psychiki (nie należy bowiem zapominać, jak wielką rolę odegrał także świetny kontakt z publicznością obydwu aktorów). Zabrakło jej w manierycznej grze laureata Turnieju Jednego Aktora w Słupsku (2011),Mateusza Nowaka, który pokazał spektakl Teatralność. Również monodram Najstarszy zawód popularnego armeńskiego aktora, Roberta Hakobyan’a potraktować można było tylko jako wschodnią ciekawostkę i lekki przerywnik między poważnymi tematami. Muzyka Bartosza Chajdeckiego w Cosi, gdziesi, kajsi, ktosi i piosenki Antony and the Johnsons w Patryku K. – to rockowy miód na uszy, za to naiwna melodyjka w monodramie Hakobyan’a, powtarzana kilkanaście razy w tej samej scenie, rozdrażniła tak, że ledwo wytrzymałem do końca.

Przedostatni akapit tej relacji poświęcam najlepszym – aktorkom, które są prawdziwymi czarodziejkami wyobraźni: Brytyjce Caryl Swift (Nagroda Kapituły Publiczności dla najlepszego przedstawienia) i Birute Mar z Litewskiego Narodowego Teatru Dramatycznego (Nagroda X Oddziału ZASP za kreację aktorską). Po suchym i martwym monodramie Mur Ewy Dąbrowskiej z Teatru Żydowskiego w Warszawie o życiu Ireny Sendlerowej, wydawać się mogło, że kolejny spektakl oparty na dokumentach z eksterminacji ludności będzie równie trudny do zniesienia. Tymczasem kreacja aktorska Caryl Swift w monodramie Matka Mejra i jej dzieci(wg reportaży Wojciecha Tochmana i Ryszarda Bilskiego) złożyła się na teatr niezwykły. Pełen emocji, ale nie emocjonalny, ani chłodną relację reportera, ani tym bardziej opowiadanie pełne zwrotów akcji – raczej teatr ludzkich cieni. Matka Mejra wiele lat po bałkańskiej masakrze swojej rodziny przyjmuje postawę heroicznej poszukiwaczki śladów, jak w hipnozie wymienia skrawki informacji, pyta jak zginęli, dlaczego, czy katem córki był jej chłopak? I najbardziej przejmujące jest to, że o konsekwencjach wojny nie opowiada rozpaczliwie, lecz z wyjątkowym spokojem. Caryl Swift się uśmiecha, w jej monologu szeleści język polski, a relacja o składaniu kości syna staje się tym bardziej przejmująca, im silniej postać jest spokojna, że wreszcie je znalazła. Ona żyje, w jej ustach wojna staje się naszą osobistą porażką, choć jesteśmy bezpieczni tutaj, to myślimy o Syrii i pamiętamy o Serbii. Płacz kilku kobiet z widowni i owacja na stojąco dwojga członków Jury Kapituły Publiczności uświadomiły, jak silnie Swift poruszyła ukrytymi demonami wojny w każdym z nas. Natomiast Birute Mar w Antygonie Sofoklesa przeniosła nas w zupełnie inny świat: najwyższej klasy aktorskiej maestrii. Grając w języku rosyjskim, (którego lawina słów przypominała ludowe zawodzenie sześciu postaci greckiej tragedii), aktorka budowała niezwykle piękne obrazy, tworząc je głosem,mimiką i kostiumem, w sposób tak genialny, by w sekundę stać się z Antygony dużo młodszą Ismeną, czy demonicznym Kreonem. Przyznam, że rzadko stykam się z grą na tak wysokim poziomie! Zgoda: nie wszystko można było zrozumieć, mógł niektórych razić chór w projekcji video (świetny!), czy elektroniczne echo komnaty króla Teb – to jednak wszystko współgrało niezwykle efektownie, ale nie efekciarsko. 

Antygona Birute Mar, jak i inne pokazane na TSTJA monodramy dla mnie liczą się przede wszystkim, jako model tego, co w tej sztuce najbardziej aktualne, jednak bez potrzeby dorabiania jej ideowych koturnów. Tutaj w głównej mierze na pierwszy plan wysuwa się kunszt aktorski –nie ideologiczne togi, choć w monodramach wyraźnie było widać odniesienia do rzeczywistości i wspólny mianownik emocji zawartych w tej edycji Festiwalu. Smutna jest natura ludzka (Terezjasz), nerwowa (Patryk Kręcichrost i Katarzyna Bretloch) i błazeńsko zadziorna (Polak).By posprzątać jej zło (Matka Mejra) i by się jej nie bać (Irena Sendlerowa) – trzeba umieć marzyć. Samotnie.


Aram Stern


27 Toruńskie Spotkania Teatrów Jednego Aktora
Teatr Baj Pomorski
23-25 listopada 2012


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz