wtorek, 5 listopada 2013

Bezwarunkowo


„Unconditional” z 2012 roku – pełnometrażowy, kinowy debiut Bryana Higginsa, długoletniego współpracownika BBC i ITV, dotychczas zaangażowanego w typową dla tych stacji produkcję: seriale, dokumenty inscenizowane, scenariopisarstwo telewizyjne. Na zeszłorocznym toruńskim Międzynarodowym Festiwalu Filmowym Tofifest ten nietuzinkowy film miał okazję wystartować w głównej sekcji konkursowej On Air. Gdy piszę te słowa, na krótko przed startem kolejnej edycji, wiemy, że główna nagroda przypadła filmowi „Kuma” w reżyserii Umata Daga. Wiem, iż szanowne Jury pod przewodnictwem Zbigniewa Zamachowskiego dokonało słusznego wyboru, a niniejszy tekst nie ma – rzecz to jasna – na celu podważenia werdyktu, a jedynie stanowi gnuśną, przedfestiwalową refleksję. Pozwolę sobie przytoczyć zdanie, określające metodę selekcji filmów w Międzynarodowym Konkursie Filmów Fabularnych On Air na MFF Tofifest, znajdujące się na oficjalnej stronie internetowej imprezy: „Kluczem autorskiego doboru filmów w konkursie jest ich wspólna prowokacja świeżością filmowego obrazu i sianie intelektualnego fermentu”. Niech ta zadziorna deklaracja pozostanie nam przez chwilę w pamięci.

„Unconditional”. Rzecz rozgrywa się gdzieś na szarym, odpychającym brytyjskim blokowisku, którego mieszkańcy posługują się wulgarną, irytującą angielszczyzną, a stereotypowe, filmoznawcze skojarzenia odsyłają nas do socjal-realistycznych obrazów Kena Loacha, a w najlepszym wypadku do twórczości bystrego Mike’a Leigh. Proszę wybaczyć autorowi zawężenie problemu wyspiarskiego, filmowego realizmu do tych dwóch nazwisk. Choć problem posiada szereg innych kontekstów, to doprawdy trudno wyprzeć się tego trudnego do zdefiniowania (nieco wstydliwego, przyznam), męczącego wrażenia, widząc kolejną filmową kliszę – kolejne opracowanie znanych tekstur w pierwszych scenach filmu Higginsa. Oto na wspomnianym blokowisku mieszka nastoletnie rodzeństwo, Kristen i Owen, opiekujące się schorowaną, przykutą do wózka matką. Młodzież to wulgarna i krnąbrna, może dlatego, że znudzona i zmęczona, może dlatego, że po prostu jest młodzieżą? Czy ma to znaczenie, nie wiem, wiem za to, że jest to para autentyczna, szczera do bólu, niczym te wspaniale realistyczne dzieciaki znane nam z filmów Lukasa Moodyssona. Otóż to cudownie niesympatyczne rodzeństwo potrzebuje pożyczki finansowej. I w tym momencie na scenę ich życia wkracza Liam – przystojny, zamożny, dobrze ubrany i łatwo nawiązujący kontakty kredytodawca. Choć opis ten brnie dalej ku post-neorealistycznej walce ze społeczną niesprawiedliwością, to w sukurs przychodzi ów Liam, który zdradza seksualne zainteresowanie… Owenem. Co ciekawe, film ten wcale nie skręca w tym miejscu ku tematyce funkcjonowania osób homoseksualnych w społeczeństwie, ale zmierza ku problemom ogólniejszej natury. Przebojowy Liam zarazem uwodzi i – paradoksalnie – nie uwodzi Owena, proponuje mu przybranie kobiecego stroju, po czym nazywa go imieniem jego siostry (Kristen), na którą sam nie zwraca absolutnie uwagi. Choć przebieranka ta początkowo ma formę niezobowiązującej, dowcipnej zabawy, to między Liamem a Owenem zaczyna się wytwarzać autentyczna więź emocjonalna. Na „szczęście” dla widza – „niebezpiecznej” natury.

Co zatem proponują twórcy „Unconditional”? Modną, genderową tematykę, propozycję włączenia dzieła filmowego do dyskursu na temat tożsamości płciowej? Owenowi zaczyna się podobać się jego rola. Jako Kristen spędza z Liamem satysfakcjonujące randki. Nasze przyzwyczajenia, dotyczące kina podejmującego wątki transgenderyczne, stawiają widza przed problemem: czy rola kobieca zostaje mu narzucona, czy raczej odkrywa w sobie pierwiastek kobiecy, bądź homoseksualny? Czy jednak próba odpowiedzi na to fundamentalne – jak się zdaje – pytanie nie zepchnęłaby filmu do niszy queer, eliminując go z oficjalnego dyskursu kulturowego? Owszem, Owen początkowo traktuje swoje przebranie z przymrużeniem oka, na zasadzie dowcipu. Lecz dowcip ten pozwala zbliżyć mu się do Liama, uzyskać jego uwagę i, suma summarum, miłość. Dla Liama Owen jako mężczyzna jest nieznośną przeszkodą, jest w stanie zaakceptować go wyłącznie jako Kristen. Ta ich pozorowana relacja jest rzeczywistą tkanką filmu: wspólne wypady do wesołego miasteczka, romantyczne kolacje w ekskluzywnych restauracjach, wypady poza miasto, zakup sukni ślubnej oraz noc w małżeńskim pokoju. Niezależnie od płci, prób transgresji czy czarnego humoru i ironii bohaterów łączy wielka namiętność, a nawet intymność. Okazuje się nagle, że to, co pozornie od normy odbiega, najbliższe jest naszego rozumienia tego, co typowe, normalne, unormowane tradycją. Lecz również w łonie tych scen dochodzi do zaburzeń. Wymienić wystarczy sceny zazdrości Liama o innych mężczyzn, pojawiających się w życiu Owena/Kristen. Natomiast kolejne próby buntu Owena rozumieć możemy dwojako. Jako sprzeciw wobec narzucenia mu kobiecej roli lub – i to wydaję mi się bardziej intrygujące – jako bunt wobec opresyjnego charakteru Liama. Wybierając drugą możliwość – a zarazem zstępując do głębi – dochodzimy do wniosku, iż pasja oraz miłość wypala bohaterów. Daje im żyć, a zarazem im to życie odbiera, co uniwersalizuje film i napędza spektakl bardziej, niż pozorne atrakcje osadzone w tym, co obce i dziwaczne. Związek Liama i Owena jest miłością szaloną par excellance, i to ona, a nie motyw płci, nie pozwala im zrealizować się jako usatysfakcjonowanych kochanków. W ten sposób rozumując, konflikt wewnątrz filmu jest konfliktem w ramach gatunku. To melodramat, którego siłą sprawczą jest miłość. Przynosząca wiele cierpienia i prowadząca na skraj obłędu, ale jednak miłość. Niemożliwa i rozgorączkowana. Jednak – czy modelu tego nie znamy z setek innych melodramatów? Europejski „Unconditional” zbliża się swoją wymową do „Happy Together” Wong Kar-Waia, który jest w swojej istocie melodramatem małżeńskim i jego struktura kieruje nas w stronę dominacji reguł gatunkowych nad wątkiem homoseksualnym. Melodramat postmodernistyczny jawi się więc jako jeden z najbardziej awangardowych gatunków filmowych. Wspomnieć wystarczy o „almodramatach” Pedro Almodóvara, o obecnych odczytaniach klasyka gatunku Douglasa Sirka, czy jego wcześniejszych trawestacjach dokonanych przez Rainera Wernera Fassbindera. Gatunek ten przełamuje dawniej konstytutywną dla niego perswazyjność. Nie jest już nośnikiem ideologii dominującej, oficjalnej, nakazanej. Rozumiemy kino współczesne, postmodernistyczne jako pustą powierzchnię. Jednak, czy tekstura (rozumiana jako warstwa wizualna) musi dominować nad strukturą organizującą dzieło filmowe, jak to ma miejsce w przypadku „Happy Together” czy „Unconditional”? Być może dlatego Owen niszczy wspólne pamiątkowe zdjęcie z Liamem, wykonane w wesołym miasteczku, na którym widnieje w kobiecym przebraniu?

„Unconditional” stara się odpowiedzieć na to pytanie, stawiając po drodze szereg kolejnych. Co, widzu, według Ciebie jest patologią? Transgenderyczny charakter filmu? Może namiętność, stojąca w opozycji do norm kulturowych, których usankcjonowaniem miałoby być małżeństwo? Zajmuj stanowisko, film tego wymaga. „Unconditional” – czyli bezwarunkowo! Jak pisał Georges Didi-Huberman, zajęcie stanowiska to zarówno pragnienie i żądanie czegoś, jak i zaakceptowanie swoich lęków, uosabianych przez obszar swojej niewiedzy. Bezwarunkowo – to nie tylko żądanie Liama wobec Owena, to również żądanie filmu wobec odbiorcy. To dzieło skonstruowane przebiegle, to labirynt interpretacyjny, który z góry zakłada zagubienie potencjalnego widza – Tezeusza pozbawionego nici Ariadny. Próba zrozumienia motywacji Liama jako jednostki zaburzonej kieruje naszą uwagę ku relacji kat – ofiara, którą to z kolei druzgocze potężna ironia tego filmu. Psychopatologiczna interpretacja kłóci się w tym przypadku z tradycją psychoanalitycznej teorii filmu, zastawiając nawet homofobiczne pułapki. „Unconditional” jest filmem nietypowym, nawet jak na swoje czasy. Zajmuje bowiem miejsce nie tylko na ekranie, wymusza również swoją obecność w przestrzeni poza nim.

Czy zatem w tak zdefiniowanej sytuacji takie określenia jak „prowokacja” czy „intelektualny ferment”, charakteryzujące wspomnianą sekcję On Air MFF Tofifest, w której znalazł się „Unconditional”, nie są już pośrednią próbą jego interpretacji? To marketingowe słowa-wytrychy, które mają wabić, a z drugiej strony – mówić wszystko i niewiele zarazem. Nic w tym złego. Lecz zarówno prowokacja, jak i intelektualny ferment, to zjawiska tak samo kuszące, co niepożądane i odpychające. Film Bryana Higginsa zostaje przez to ogołocony, zredukowany do milczących obrazów perwersji seksualnej i dewiacji. Tymczasem to, co w rzeczywistości powinno do nas przemawiać, pozostaje ukryte. Próba nobilitacji okazuje się ponownym zepchnięciem na margines. I z tego marginesu chciałbym zapytać: kiedy będziemy mogli mówić o tego typu filmach jako o filmach o miłości? W tym roku w konkursie On Air MFF Tofifest startuje najnowszy film Tomasza Wasilewskiego „Płynące wieżowce”…


Tekst: Piotr Buratyński
Ilustracja: Materiały organizatora Tofifest

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz