niedziela, 24 marca 2013
Wojciech Nowak. Ślady
Postanowiłem rozpocząć cykl krótkich tekstów traktujących o polskich kompozytorach XX i XXI wieku. Być może powinienem rozpocząć od góry, czyli od Lutosławskiego, Pendereckiego bądź Góreckiego, ale mój pomysł jest nieco inny. Na początku chciałem wspomnieć o kilku nazwiskach, które najprawdopodobniej niewielu osobom, nawet zainteresowanym, coś mówią. Istnieje bowiem coś takiego, jak nisza w niszy. Co byśmy nie powiedzieli, muzyka współczesna jest swego rodzaju niszą. Ponieważ powinnością nieomal etyczną każdego kompozytora urodzonego po neoromantyzmie, jest stworzenie swojego własnego, niepowtarzalnego języka dźwiękowego, muzyka powstała w XX wieku jest mniej lub bardziej subiektywna. Sytuacja taka nie służy komunikatywności owej sztuki, zwiększa jednak siłę jej oddziaływania na pewne uwrażliwione jednostki, które przypadkiem tak samo odczuwają, przeżywają. Muzyka współczesna, zwłaszcza w tak zdewastowanym przez niekończące się transformacje, reformy i izmy kraju, nie jest towarem pierwszej potrzeby, jest zatem niszą, ale jak już wcześniej zasygnalizowałem, w niszy tej znajdziemy twórców, o których niewielu jej miłośników słyszało.
Przechodząc więc do sedna, chciałem państwu w paru słowach przedstawić sylwetkę Wojciecha Nowaka. Rocznik 1954, czyli rówieśnik kultowego Pawła Szymańskiego, wspaniałego postmodernisty i surkonwencjonalisty, także Tadeusza Wieleckiego, wieloletniego dyrektora Warszawskiej Jesieni. Trzy lata starsi od Nowaka są kompozytorzy nazwani „Pokoleniem Stalowowolskim”: Andrzej Krzanowski, Eugeniusz Knapik i Aleksander Lasoń. Pokolenie to wypłynęło w połowie lat 70. na fali zmęczenia awangardą. Powód, dla którego o tym wspominam, to pokazanie absolutnej inności i niezależności Nowaka względem ówczesnych zjawisk i mód. Muzyka Nowaka w niczym nie przypomina stylu innych kompozytorów z jego pokolenia (co jest częstym zjawiskiem), mało tego, w ogóle nie przypomina nic, co do tej pory działo się w muzyce powstałej po wschodniej stronie Odry. Nowak to uczeń Tadeusza Bairda, również outsidera, bowiem podobnie jak Nowak, Baird szedł w poprzek mód obowiązujących w czasach jego artystycznej aktywności. Baird to kontynuator linii ekspresjonistycznej, będącej bardzo ciekawą, acz w drugiej połowie XX wieku epigonalną tendencją, w której nacisk kładziono na możliwie silną ekspresję, dodajmy - ekspresję subiektywistyczną. Początków tej tendencji można doszukać się u Skriabina (jego późne utwory) oraz w Szkole Wiedeńskiej (Schoenberg, Berg, Webern). To Alban Berg był dla Bairda mistrzem, można powiedzieć, że wszystko to, co Baird napisał wartościowego, pozostawało w mniejszym lub większym stopniu pod wpływem muzyki twórcy Wozzecka i Lulu. Ma to niebagatelne znaczenie, bowiem pragnę pokazać pewne wspólne dla wspomnianych kompozytorów cechy, a mianowicie artystyczne przewrażliwienie (w przypadku Nowaka nie tylko artystyczne) oraz szukanie w sobie czegoś nowego, co chciałoby się przekazać niejako od siebie do konkretnej jednostki. Tak Baird, wczesny Schoenberg, Berg i w końcu Nowak nie mogli liczyć na powszechne uznanie, ich muzyka bowiem była adresowana do „sobie podobnych”. O ile Berg i Schoenberg byli założycielami owego nurtu i łatwiej było im zaistnieć na kartach historii rozwoju muzyki (rzecz jasna również za sprawą ich nieprzeciętnego talentu), o tyle Baird i Nowak pozostali w pewnym sensie artystycznymi sierotami. Baird po dziś, poza nielicznymi dowodami uznania, nie cieszy się wśród muzyków (tak kompozytorów, jak wykonawców) wielkim poważaniem. I nic w tym dziwnego, wprawdzie stworzył swój własny język dźwiękowy, jednak jak na swoje czasy nie był awangardowy czy też progresywny. Istnieje przekonanie, że wartościowe jest tylko to, co progresywne, co popycha muzykę do przodu.Trzeba przyznać, że Baird na pewno takiej roli w historii muzyki nie pełnił. Uważam, że przy wszystkich różnicach, jakie dzielą Bairda i jego ucznia, mają oni wspólną cechę: piszą z serca, jakkolwiek brzmi to nieco sentymentalnie, jest to prawda, o której zresztą obaj twórcy wspominali w wywiadach.
Niech dowodem na pewien brak rezonansu muzyki Nowaka będzie fakt (który notabene odejmuje trochę powagi mojemu zadaniu, z powodu trudnej dla czytelnika weryfikacji tego, co napisałem), że nie istnieje żadna płyta z jego utworami, nic również nie znajdziemy w internecie, nawet na stronie Polmicu, czyli Związku Kompozytorów Polskich nie ma o nim wzmianki. Kiedy szukałem w internecie informacji o Nowaku, żeby przygotować się do pracy nad tekstem, okazało się, że właśnie ten tekst będzie bodaj pierwszym na jego temat. Nie wykluczam, że gdzieś coś o nim napisano, ale dotarcie do tego jest wyzwaniem. Jedyne co znalazłem, to tytuły utworów napisanych na ukochany przez twórcę Pneumatofonii instrument: akordeon. Właściwie można by postawić tezę, że tekst jest o tyle nieprzydatny, że czytelnik będzie miał problem z dotarciem do tej muzyki, więc po co to robić… Ale cóż, kropla drąży kamień nie siłą, lecz ciągłym kapaniem.
A teraz parę zdań na temat samej muzyki Nowaka. Jak już wspomniałem, ulubionym instrumentem, na który Nowak pisał swe dzieła był akordeon, czasem również organy, czyli instrumenty miechowe. Ma to swoje odzwierciedlenie w samej muzyce, bowiem ten rodzaj instrumentów jest doskonały do pisania muzyki odbywającej się w liniach ciągłych, gdzie ważne jest natężenie dźwięku oraz nieznaczne preparowanie czy zniekształcanie barwy przy małych różnicach w wysokościach. Ten „pomysł na muzykę” może wprawnemu i osłuchanemu melomanowi przypominać idiom Giacinto Scelsiego, charyzmatycznego, owianego legendą włoskiego twórcy. Warto by było zatrzymać się przy Scelsim, aby pokazać strefę filozoficznych wpływów istniejących w jego muzyce. Scelsi, będąc młodym człowiekiem przeszedł załamanie nerwowe i tworzenie muzyki było dla niego czymś zupełnie innym aniżeli tylko dźwiękową spekulacją, było rodzajem terapii. Terapią polegającą na graniu cały czas tego samego dźwięku przy różnicach w natężeniu, była to rzecz prosta i kiedy Scelsi leżał jeszcze w szpitalu, ograniczał się tylko do tego. Potem nałożył na to woal synkretycznej religijności, niewyrzekającej się również okultyzmu, z mocnymi wpływami buddyzmu. Kompozytor niezwykle ciekawy, jeden z największych outsiderów, dopiero pod sam koniec swojego życia doceniony, a i też tylko przez niesporą część „środowiska”. Przewidział dość wcześnie,z dokładnością do jednego dnia, datę swojej śmierci, a zmarł śmiercią naturalną! Prawdziwy dziwak! U Nowaka jest podobnie– z tym, że w jego przypadku wszystko toczyło się dobrze do pewnego momentu, kiedy to postanowił rzucić swoje dotychczasowe życie i wyjechał nie wiadomo dokąd. W wywiadzie, którego udzielił w latach 90. Ewie Szczecińskiej w Programie 2 Polskiego Radia, wspomniał, że nie podoba mu się współczesny świat, popkultura i nastawienie na przyjemności życia. Mam wrażenie, choć mgła niepamięci nie pozwala mi na pewność, że jest (był?; nie wiadomo nawet czy żyje!) człowiekiem głęboko religijnym, co ma swoje odbicie choćby w tytułach jego dzieł. W latach 90.,jak większość melomanów nagrywałem z Radiowej Dwójki dużo muzyki.Nagrałem wówczas bodaj wszystkie utwory autorstwa Wojciecha Nowaka, które znajdują się w czeluściach archiwum Polskiego Radia, są to:
Adventus na kontrabas solo (1981); może najmniej przypominający późniejsze utwory twórcy, jest w miarę klasyczny, operuje jak na Nowaka dość złożoną rytmiką i obiegowym „współczesnym”modelem narracji, typowej dla utworów na instrument solowy.
UFO na akordeon solo (1982); to już typowy przykład idiomu artysty.
Duo na akordeon i kontrabas (1987).
Trio na saksofon altowy, akordeon i fortepian (1988); mój ulubiony utwór, chyba najpełniejszy, może z uwagi na „poszerzone” jak na Nowaka instrumentarium.
Tetraptyk Epifanii na recytatora (którym w jedynym nagraniu jest sam autor) i organy (1989); świetny utwór operujący zaskakującymi dla przeciętnego słuchacza możliwościami artykulacyjnymi organów (ta muzyka brzmi jak elektronika!).
Pneumatofonia. Nagłe pojawienie się Ducha Świętego. Communio na uroczystość Zesłania Ducha Świętego na dwa akordeony i organy (1991); tytuł może przywodzić na myśl, także ze względu na organy, postać i muzykę Oliviera Messiaena, francuskiego metafizyka (który zresztą zmarł w 1991 roku) i jego utwory, często o tytułach wręcz liturgicznych, równie długich jak Pneumatofonia.
Muzyka Wojciecha Nowaka to zjawisko osobne dla polskiej muzyki, warte zainteresowania, zwłaszcza dla słuchaczy poszukujących, takich, którzy może już trafili na nazwiska takie jak Tomasz Sikorski czy Szabolsc Esztenyi.
Wojciech Nowak. Ślady
Tekst: Konrad Burzyński
Ilustracja: Andrzej Kilanowski
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Płytę DVD z siedmioma triami na dwa akordeony i organy polskich kompozytorów, m.in. Wojciecha Nowaka wydała Akademia Muzyczna w Gdańsku. Jest to wydawnictwo okolicznościowe, z okazji jubileuszu 60-lecia uczelni, vol.4 serii pt. ,,Vivat Akademia''.
OdpowiedzUsuńW posiadanej przeze mnie kopii manuskryptu utworu na organy i dwa akordeony tytuł podany jest w nieco innej wersji niż w tekście artykułu: Pneumatofania (Communio na uroczystość Zesłania Ducha Świętego)
Elżbieta Rosińska