rys. Beata Ludwin |
To właśnie jest zaprzeczenie elektryzmu; cztery razy naprawiać uszkodzony sprzęt, nie potrafić nawet sprawdzić czy prąd w ogóle płynie, a do tego nazywać siebie fachowcem elektromonteroserwisantem? Wszystko mnie irytuje, gdy robię coś bez sensu przez jakiegoś pustostana. Dobrze, że do końca nie wierzę już w to, co widzę. Nie tylko przez ostre zawieszki i zakłócenia obrazu, ale ostatnio także dlatego, że w moim polu widzenia zaczął pojawiać się biały strzałkowaty kursor, taki jakby od myszki, tylko że jej ogon wgryza się w moją szyszynkę jak jakaś wstrętna wojskowa ameba. Znika jedynie regularnie, gdy oglądam coroczne wybory miss judeo-pastafarianizmu. Mam nadzieje, że nie zdelegalizują tej wspaniałej imprezy tylko dlatego, że przyłapali jakiegoś misjonarza z czwartego wszechświata na molestowaniu muzganów. W zasadzie ani za rękę, ani za innego członka nikt go nie złapał, ale spaghetti było zdecydowanie zbyt słone, a w więziennym menu nie było wyboru dań dla muzganów (z muzgańskich istot pozbawionych żywcem mózgu). Odkąd zamknęli Milk Roada będzie z tym ciężko w całej Gdybylandii.
Wybierać lubimy przecież bardzo, a zwłaszcza, gdy nam się coś nie podoba. Wtedy wybieramy oczywiście coś, do czego z początku ciężko się przyznać, a po kilku latach już zupełnie nie wypada. Pamięć jest tutaj wielce łaskawa swoją wybiórczą dziurawością. Nie kieruje się przy tym żadną logiką, skoro cyborgi, które ćwierć wieku temu z taką pompą wymieniliśmy na nowsze modele, znowu dopuściliśmy do koryta, by mogły wydawać te kwity na ruskoński gaz. Oczywiście w imię wspólnecznego dobra i bez żadnych emocji robi to Cyborg Minister Sekretator Naczelny i dryfuje wciąż po wątłych falach eternitu. Jak on to robi? To proste i genialne. Co mniej więcej miesiąc – dwa proponuje coś tak nieprawdopodobnie beznadziejnego, że szok i bezproduktywna dyskusja zajmują czas przeszkadzających, potrzebny coraz większej liczbie cyborgów na ogarnięcie przyrastającej z każdym dniem biurokracji. No, gdzieś jest na pewno gorzej, tylko jeszcze tam nie byłem.
Troszkę jedynie zdołował mnie obraz Brazylów, zbierających odpady na wysypisku śmieci, ubranych w te śmieci i jedzących te odpady. Najsmutniejszy natomiast był fakt, że w tej syfiastej pracy zarabiają więcej niż ja tutaj w Gdybylandii. Osiemset Neuro! Nawet gdybym jednej trzeciej swojej pensji nie oddawał tym złodziejom z Zakładu Ujebania Społecznego, i tak zarabialiby więcej. Mnie zachciało się studiować, to trzeba kombinować. Dobrze, że przynajmniej nie pracuję na uniwersytecie i mam wolne weekendy, a przez stres, dzięki Bogu, stałem się impotentem. Gdybym do tego miał dzieci, nie miałbym czasu ani dla siebie, ani dla nich. Dzięki temu mogę wydać moją mamonę, by dopingować pachołków tej bogatej świni. Ostatnio jednak nawet to traci sens. Pojechałem za rzekę i siódmą górę, a świni nie chciało się nawet wyjść z obory, więc poważnie się zastanawiam nad przyszłością mojej egzystencji. Czy naprawdę nie stać mnie na więcej? Przecież mam tak wielki dar przekonywania, że wystarczy jeden telefon, żeby wyjaśnić na czym polega duch sportu, rywalizacji i szacunek dla kibica, zwanego czasami człowiekiem. Gdy to się nie uda, mogę przecież skonstruować wehikuł czasu, cofnąć się 30 lat i dokonać aborcji samego siebie, kiedy to jeszcze było legalne. Teraz jednak musiałbym się i tak urodzić, nawet gdybym miał być puszkiem Pandory i rogami zabić matkę przy porodzie. W perspektywie reinkarnacji nie jest to zbyt bezpieczne.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz