piątek, 5 lipca 2013

Walka z sobą. Walka o siebie

fot. Marek Hofman



Z kompozytorem Michałem Dobrzyńskim rozmawia Magda Wichrowska.


Czym jest dla Ciebie muzyka?


To pytanie rzeka… Sztuką i życiem, tak w dużym skrócie, choć pewnie nie tylko. Jednak rozwijając tę myśl, mógłbym odwołać się do kilku bliskich mi koncepcji teoretycznych. Jedną z nich jest koncepcja Boecjusza z VIII wieku, która łączy muzykę z życiem w bardzo szerokim ujęciu. Muzyka to ruch wszechobecny we wszechświecie. Ruch, który jest źródłem dźwięku i życia zarazem. Muzyka to dla mnie życiodajna siła. W tym kontekście człowiek jest jedynie przekaźnikiem tego, co już istnieje w naturze. Kluczowe jest jednak to, że twórca może ten materiał w różny sposób przetwarzać, poprzez swoją intuicję, emocje, rozum. Muzyka, podobnie zresztą jak inne dziedziny sztuki, na swój sposób wyraża również stan ludzkiego ducha, jego słabości i dążenia – mam tu na myśli także kondycję duchową człowieka. Choć oczywiście, już mniej patetycznie, potrafi również po prostu bawić, wypełniać przestrzeń, dawać radość lub wzruszać…

Dla mnie muzyka jest językiem emocji. Ciekawi mnie natomiast, od kiedy dla Ciebie stała się sposobem na życie? Czy pamiętasz moment, w którym pomyślałeś, że chcesz zostać kompozytorem?

Jerzy Stuhr w swojej ostatniej książce napisał: „twórcą się nie jest, twórcą się bywa”. Trudno mi powiedzieć, kiedy się nim stałem. Czy był to moment, w którym jako dziecko całymi godzinami układałem najrozmaitsze budowle z drewnianych klocków – od czego podobno było bardzo trudno mnie oderwać – czy też od momentu, kiedy po raz pierwszy spróbowałem zapisać własną kompozycję na papierze nutowym, w wieku bodaj dziewięciu czy dziesięciu lat. Być może właśnie owo „bywanie” twórcą od samego początku los na swój sposób wpisał w moje życie. Teraz czuję się w pełni sił twórczych i chciałbym, by tak pozostało jak najdłużej.

Wróćmy do czasów drewnianych klocków. Miałeś już wówczas swoich mistrzów? Czy to zmieniało się wraz z Twoim dojrzewaniem muzycznym, estetycznym i ewolucją wrażliwości muzycznej?

Zawsze miałem swoich mistrzów i zawsze słuchałem dużo różnej muzyki. Wydaje mi się, że niemal każdy uznany twórca – jak Bach, Mozart, Chopin, Debussy, Bartok, Lutosławski, Ligeti – z którego dziełem się zetknąłem, na jakimś etapie był moim mistrzem. Dojrzałość estetyczna, o której mówisz, to coś, o czym nie potrafię powiedzieć jak o etapie zamkniętym. Wydaje mi się jednak, że w twórczości istotna jest „euforia odkrywania”. Wnikając głębiej w proces twórczy, z czasem dostrzegamy całą paletę kolorów i trudno byłoby z góry z jakiegoś zrezygnować. Choć trzeba również podkreślić, że taka świadoma rezygnacja może również zadecydować o tym, że właśnie budujemy indywidualny świat dźwięków. Odrzucając coś w sposób świadomy, jednocześnie zwracamy uwagę na coś innego, kierujemy słuchacza w stronę określonych idei twórczych. Pod tym względem z polskiej twórczości kompozytorskiej bliska jest mi muzyka Pawła Szymańskiego. Pozostawałem i wciąż pozostaję otwarty na bardzo odmienną muzykę, choć wcale to nie oznacza, że z perspektywy twórczej wszystko mnie interesuje, wręcz przeciwnie – rzadko które dzieło muzyczne przykuwa uwagę na dłużej.

Czyli każdy odcinek swojej muzycznej drogi uważasz za równie istotny…

Oczywiście każdy etap był na swój sposób ważny. Jednak z perspektywy twórczej to okres studiów był szczególnie istotny. To wtedy tak naprawdę otworzyłem się na muzykę współczesną. Od tego momentu wciąż poznaję w tej muzyce bardzo wiele niezwykle interesujących przestrzeni dźwiękowych. Zresztą pod tym względem cały czas mam wrażenie, że wciąż jest coś nowego do odkrycia. Kiedy pokonujemy opory estetyczne, nierzadko wyłania się interesujący i pasjonujący przekaz.

Domknijmy jednak temat twojej drogi muzycznej, przynajmniej na tym pierwszym etapie. Jesteś absolwentem Akademii Muzycznej w Bydgoszczy, ale pochodzisz ze Szczecina…


I w Szczecinie się wszystko zaczęło. Poszedłem do szkoły muzycznej trochę za namową rodziców. A nie było łatwo, bo muzyka miała silnego konkurenta… piłkę nożną. Grałem w Hutniku Szczecin. To był klub w lidze okręgowej. Chodziłem nawet do klasy sportowej i w pewnym momencie trochę się buntowałem, ale nie chciałem z niczego rezygnować, co oczywiście na dłuższą metę nie było możliwe. Wybrałem muzykę. Dziś wiem, że to była dobra decyzja, chociaż tak młody człowiek rzadko kiedy ma sprecyzowane plany, rzadko też wie, czego tak naprawdę chce. Dlatego też dobra wydaje się taka sytuacja, gdy w pobliżu znajdzie się właściwa osoba i odpowiednio pokieruje, zachęci, pokaże pewne możliwości. Ja na początku chodziłem zarówno do ogniska muzycznego, jak i na kółko plastyczne. Ale za możliwość wyboru wdzięczny jestem moim rodzicom, szczególnie mojej mamie.

„Młodzi kompozytorzy w hołdzie Fryderykowi Chopinowi” to czteroletni program opieki nad kompo­zytorami, realizowany przez Europejskie Centrum Muzyki Krzysztofa Pendereckiego. Głównym założeniem jest przeprowadzenie artysty i jego dzieła przez kolejne etapy promocji – od najlep­szego z możliwych wykonań utworu do publikacji nagrań i partytur. Jak to się stało, że trafiłeś do zacnego grona kompozytorów wydawnictwa DUX?

Na to pytanie mogę odpowiedzieć bardzo ogólnie. W życiu najważniejsza jest wiara w to, co się robi. Cokolwiek by to nie było. Najważniejsze to starać się realizować swoją pasję, nie robić niczego na siłę. Jeśli chodzi o komponowanie, to nigdy nie interesowały mnie różne mody, które w międzyczasie zdążyły się już kilka razy zmienić. Staram się cały czas iść swoją drogą, poznawać siebie. Autorka książki „Sekret”, Rhonda Byrne, wskazuje, że świat, który jest w naszej głowie i ten, w którym funkcjonujemy, są ze sobą bardzo ściśle połączone, tworzą jedną harmonię lub dysharmonię. Zgadzam się z tym, że świat, w którym na co dzień funkcjonujemy jest w pewnym sensie materializacją tego, co jest w naszym umyśle. Oczywiście nie mam tu na myśli szczególnych wypadków losowych. Kiedyś marzyłem o swojej płycie, a teraz leży ona przed nami.

Twoje kompozycje wykonuje Chór i Orkiestra Filharmonii Śląskiej w Katowicach i Śląska Orkiestra Kameralna. Znakomici soliści… Absolutny crème de la crème, doborowe towarzystwo. Jak Ci się z nimi współpracowało?

To była dla mnie absolutna przyjemność. Począwszy od perfekcyjnej organizacji wszystkich sesji nagraniowych, poprzez samą pracę i przygotowanie muzyków, bardzo dobrego dyrygenta, a także niezwykły profesjonalizm reżyserów z wydawnictwa DUX. Ponadto na Śląsku ludzie są bardzo otwarci, przyjaźnie nastawieni oraz doświadczeni w wykonywaniu muzyki nowej. Świadczy o tym organizowany w Katowicach Festiwal Prawykonań, który odbywa się w siedzibie Narodowej Orkiestry Symfonicznej Polskiego Radia, gdzie ostatnio były wykonywane także moje „Trzy pieśni do słów Rilkego”, napisane dla wybitnej polskiej śpiewaczki, Urszuli Kryger. Potwierdzeniem tego doświadczenia muzycznego jest także wyjątkowo duża ilość znakomitych zespołów wykonujących muzykę najnowszą, takich jak na przykład Orkiestra Aukso czy Orkiestra Muzyki Nowej. Sumując, nie ma nic bardziej satysfakcjonującego zawodowo, jak współpraca z profesjonalistami w każdym calu.

Jednym słowem – współpraca idealna. Dopytam Cię jeszcze o sam proces twórczy. Utwory na płytę powstały w latach 2005-2010. Czy Twój język muzyczny ewoluował? I jak jest dzisiaj? Cały czas poszukujesz, czy idziesz już utartą autorską ścieżką?
Wydaje mi się, że pewien rys charakterystyczny dla kompozytora może być widoczny od początku, jednak wraz z dojrzałością twórczą, jest on widoczny coraz wyraźniej. To dlatego, że z czasem kompozytor zaczyna widzieć więcej niuansów, z większą dbałością zwraca uwagę na drobiazgi, których na początku nie widzi. Dojrzały język muzyczny zyskuje swoistą homogeniczność brzmienia poprzez odnajdywanie właściwej równowagi pomiędzy techniką kompozytorską, formą a ekspresją. Do tego właśnie dążę. W szczególności „Iluminacje. Concerto-notturno” z 2010 roku na fortepian i orkiestrę smyczkową są kompozycją, która spośród utworów znajdujących się na płycie jest dzisiaj bodaj najbliższa mojej estetyce dźwiękowej.

Patrzę na Twoją płytę i zastanawiam się, o jaki utwór Cię zapytać. Urzekło mnie „Continuum”. Podobno do jego napisania zainspirował Cię czas i jego bezkres. Powiesz mi coś więcej o koncepcji utworu?


To kompozycja, do której powstania zainspirowała mnie próba wyobrażenia sobie czasu bez początku ani końca oraz wiecznie pulsujący wszechświat, wyobrażenie o ciągłym rozszerzaniu i zwężaniu się materii oraz czasoprzestrzeni. Ten dualizm i jego nieustanna powtarzalność zrodziły pomysł na formę muzyczną, w której punktem kulminacyjnym jest właśnie moment wielkiego wybuchu. To zaś, co jest przed nim, ma charakter dynamiczny, żywiołowy, narastający do kulminacji. To, co następuje po kulminacji, jest ukierunkowaniem uwagi odbiorcy na przestrzeń brzmieniową o charakterze wyciszonym, czysto brzmieniowym, o spowolnionej narracji dźwiękowej. Oczywiście nie jestem w stanie wyobrazić sobie bezkresu czasu, ale sama idea jest dla mnie na tyle fascynująca, że stała się inspiracją do powstania utworu.

Czyli zainspirowała Cię niewiadoma, zastanawianie się, postawione pytania.
To moja wyobraźnia dźwiękowa sprowokowała mnie do napisania tej kompozycji, choć – jak mówisz – to, co niewiadome lub niedookreślone, może ją dodatkowo uaktywniać.

Z kolei „Iluminacje. Concerto notturno” powstały w listopadzie 2010 roku. Inspi­racją dla stworzenia dzieła była 200. rocznica urodzin Fryderyka Chopina…


Tak naprawdę od dawna chciałem napisać utwór na fortepian i orkiestrę, miałem już nawet pewne szkice i pomysły. Jednak w 2010 roku nadarzyła się szczególna okazja, by ten utwór ukończyć i pokazać światu – obchody Roku Chopinowskiego. „Iluminacje. Concerto-notturno” to także swoisty hołd złożony muzyce fortepianowej Chopina. Uważam „Iluminacje” za muzykę absolutną, choć sam tytuł może wskazywać na pewne inspiracje wizualne. W moim odczuciu jest to jednak ukierunkowanie uwagi na pewien specyficzny koloryt tej kompozycji. Utwór, dzięki Europejskiemu Centrum Muzyki Krzysztofa Pendereckiego, został prawykonany na koncercie zamykającym rok chopinowski w Filharmonii Częstochowskiej z moim udziałem w charakterze pianisty, pod batutą Jerzego Salwarowskiego. Cieszę się również z tego, że także później nadarzały się okazje do jego wykonania oraz że udało się go wydać w Polskim Wydawnictwie Muzycznym.

Wróćmy na moment do Chopina. Czy według Ciebie współcześni kompozytorzy czują więź z piękną tradycją i historią polskich kompozycji, czy może próbują się od niej raptownie odcinać? Jak to jest z Tobą?


Kompozytorzy często odczuwają pewną niechęć do posługiwania się już gotowymi i utartymi zwrotami. Nawet jeżeli bierze się coś z muzycznej „rzeczywistości”, to zazwyczaj próbuje się dany materiał dźwiękowy „przefiltrować”. Oczywiście zakładając, że nie jest to cytat muzyczny. Dystans wobec tradycji jest zatem potrzebny, ale nie da się też jej tak po prostu odrzucić. Próbowano to zrobić w okresie awangardy, a dziś już wiemy, że w większości tego rodzaju działań twórczych doprowadzono do zerwania narracji z odbiorcą. Dzisiejsza muzyka flirtuje ze słuchaczem, słyszymy w niej i tradycję, i nowoczesność, a przede wszystkim różnorodność, co też nie zawsze przybiera gustowną i oryginalną formę. Zasadniczo jednak obserwujemy chęć twórców do odbudowania więzi z odbiorcą. Postmodernizm, pojęcie-śmietnik, także już się wszystkim odbija czkawką, choć wydaje się, że w dzisiejszym świecie niemal wszystko może znaleźć swojego słuchacza. Mam jednak wrażenie, że wyczuwalne jest pewne oczekiwanie. Czy to, co jest dzisiaj, to jeszcze postmodernizm czy już jakiś okres przejściowy? Tego nie wiem i chyba nikt nie wie. Dlatego uważam, że sztuka wyboru materiału dźwiękowego i kunszt realizacji określonej idei twórczej mogą do pewnego stopnia stanowić ogólne ramy do stworzenia dobrego, wartościowego utworu. A czy po spełnieniu choćby tych kryteriów dzieło przetrwa próbę czasu? Tego i tak nie wiadomo.

Sporo refleksji i wzruszeń dostarczyły mi „Elegie”. Jak znalazły się na płycie?


Na płytę wybrałem utwory, do których miałem największe przekonanie. Kierowałem się również tym, by płyta pokazywała różne nurty mojej twórczości: muzykę solową, kameralną, orkiestrową czy wokalno-instrumentalną. Kluczem do wyboru utworów stała się ich ekspresja – stąd nazwa płyty: „Expression”. Z cyklu Elegii na płycie zostały zaprezentowane zarówno Elegia I na skrzypce solo w znakomitym wykonaniu jednego z najwybitniejszych polskich skrzypków, Bartłomieja Nizioła, a także „Elegia IV. Multifonia”, będąca kompozycją, w której wybrane pomysły z pierwszej elegii znalazły nową szatę dźwiękową, inspirowaną niektórymi technikami przetwarzania dźwięku rodem z muzyki elektronicznej. Obie kompozycje są szczególne ważne w mojej twórczości także ze względu na osoby z nimi związane. „Elegię I” z 2006 roku napisałem dla bardzo bliskiej mi Ewy Gruszki, zaś „Elegia IV. Multifonia” z roku 2010 została napisana w hołdzie profesorowi Markowi Jasińskiemu, który odszedł przedwcześnie i był moim pierwszym mentorem w zakresie kompozycji.

Nowa płyta?

Jeśli chodzi o kolejną płytę autorską, to jest jeszcze za wcześnie by o tym mówić, choć mam już konkretne pomysły na nią. Za to jeszcze w maju ukaże się płyta z kwartetami smyczkowymi wydana przez Akademię Sztuki w Szczecinie, na której znajdzie się moja najnowsza kompozycja „Orestes. II Kwartet smyczkowy”. To kompozycja inspirowana muzyką starożytnej Grecji, a dokładniej motywem Orestesa autorstwa Eurypidesa, który przetrwał do dzisiejszych czasów na tak zwanym papirusie wiedeńskim. Utwór miał niedawno swoje prawykonanie podczas 52. Międzynarodowego Festiwalu Muzyki Współczesnej „Poznańska Wiosna Muzyczna”.

Jesteś niezwykle aktywnym twórcą. Tym bardziej ciekawi mnie jak w Twoim przypadku wygląda proces twórczy? Szaleństwo, natchnienie czy ciężka praca?

Profesor Jasiński mawiał, że pisanie może być równie wyczerpujące jak praca fizyczna. Po pewnym czasie to zrozumiałem. Proces twórczy pochłania bez reszty. Bywa, że nie odczuwam własnej fizyczności. Piszę wtedy bez przerwy, prawie nic nie jest w stanie tego przerwać i nie ma znaczenia, czy jest noc czy dzień. Zwykle w tym pisaniu widoczne są dwie fazy. W pierwszej notuję różne pomysły, które z czasem coraz bardziej konkretyzują się. Druga faza – najtrudniejsza – to walka. Walka z sobą, z czasem, ze zmęczeniem, z formą i z całym światem, walka o siebie.

Zmieniając temat. Ciekawi mnie, czy sądzisz, że są to przychylne czasy dla młodych kompozytorów?


Trudno powiedzieć. Z jednej strony – jeśli wiara i umiejętne działanie idą w parze, to jakieś możliwości się znajdują. Z drugiej strony jest to ciągła walka i jeśli się jej nie podejmuje, to szybko się schodzi z pola widzenia. Mimo wielu ciekawych programów dla artystów i możliwości, jakie niesie społeczeństwo cyfrowe, współczesny świat ma bardzo wiele różnych zabawek i atrakcji. Tak naprawdę mało kogo interesuje coś, co wymaga pewnego skupienia, wyobraźni, otwarcia. A w muzyce – oczywiście najbardziej lubimy te melodie, które już znamy (śmiech).

A Bydgoszcz, czy jest dobrym miejscem dla rozwoju młodych talentów muzycznych?

Nie byłem w łatwej sytuacji finansowej, gdy tu przyjechałem. Otrzymałem jednak pomoc, najpierw stypendium na uczelni, później stypendium od Prezydenta Bydgoszczy. I chociaż nie zawsze było „z górki”, to tak naprawdę wszystko się tutaj zaczęło. To tu właśnie po raz pierwszy w pełni stanąłem „na własnych nogach”. Bydgoszcz mi pomogła.

To żeby nie było tak różowo, porozmawiajmy o krytyce. Jestem filmoznawczynią i doskonale wiem, że krytycy filmowi mają ogromny problem z młodymi reżyserami. Mają opory w recenzowaniu, szufladkują, podpierają się klasykami… Jak jest z młodymi kompozytorami w środowisku krytyków muzycznych?


Krytycy uwielbiają szufladkować młodych kompozytorów, ale raczej nie należy się tym przejmować. Jak mawiał Witold Lutosławski: „Krytyka nie jest niczym innym, jak pewną formą działalności literackiej, tylko nie wiedzieć czemu krytyk uzurpuje sobie prawo do mówienia pewnych rzeczy jako rzeczy uniwersalnych”. Każdy ma prawo do własnej oceny. Jednak pamiętajmy, że krytyk z tekstów żyje i zdarza się, że pisze tak, by i on mógł zaistnieć w określonych środowiskach. Ponadto, gdy spojrzymy w historię krytyki muzycznej, to nader często okazuje się, jak bardzo krytykowano takich kompozytorów jak na przykład Beethoven czy Strawiński, jak hołubiono bardzo wielu twórców różnej maści, o których dziś już prawie nikt nie pamięta.

Jesteś laureatem międzynarodowych i ogólnopolskich konkursów kompozytorskich, wielokrotnym stypendystą Ministra Kultury, twoje utwory wydaje Polskie Wydawnictwo Muzyczne. Co dalej? Wiem, że ostatnio pracowałeś nad „Symfonią rzeźb dźwiękowych” na orkiestrę kameralną i elektronikę, która powstała w ramach stypendium twórczego Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Powiesz mi coś więcej o tym projekcie?

Najpierw muszę przeżyć maj i czerwiec (śmiech). Ale do rzeczy: rzeczywiście niedawno ukończyłem „Symfonię Rzeźb Dźwiękowych”, kompozycję powstałą w ramach stypendium Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego na orkiestrę i elektronikę. To projekt, w którym staram się połączyć formę symfonii z przetworzonymi elektronicznie dźwiękami charakterystycznymi dla fonosfery, w której żyjemy. Chodzi mi w szczególności o to, by wszechobecne, masowe dźwięki w pewien sposób zindywidualizować, nadać im jakiś kształt i formę. Przetwarzając je i włączając do symfonii, sprawiam, że stają się one jej istotnym kontekstem. Ponadto bardzo intensywnie pracuję nad swoim doktoratem, który już jest niemal na ukończeniu. I oczywiście, jak wszyscy, marzę o porządnych wakacjach!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz