wtorek, 23 lipca 2013
Coraz bardziej komplikuję technikę
Z Bartkiem Szczęsnym rozmawia Magda Kus
Magda Kus: Ty się czujesz związany z Toruniem?
Bartek Szczęsny: Na pewno mam sentyment, ale przede wszystkim rodzinę. Dzisiaj poza nimi niewiele rzeczy mnie tu jednak trzyma – moje życie toczy się gdzie indziej, więc to powiązanie raczej dotyczy przeszłości.
MK: OK, zatem porozmawiamy o tamtych latach. Mieszkałeś w Toruniu, Warszawie i w Poznaniu. Gdzie się urodziłeś i wychowałeś?
BS: Urodziłem się w Toruniu, w 1983 roku, ale gdzie dokładnie – nie wiem.
MK: Pewnie w szpitalu na Bielanach, tam jest jedyny oddział położniczy. Twoja mama zmarła, kiedy byłeś zupełnie mały, zatem wychowałeś się dosyć niestandardowo.
BS: Głównym wychowawcą był ojciec, ale na pewno nie zapominam o dziadkach ze stron rodziców oraz wujostwie. Po śmierci matki mieszkałem z bratem około roku w Żychlinie u rodziców taty, ale potem wróciliśmy na Warszawską.
MK: Warszawska to dzisiaj dobry „artystycznie” adres. Na Poniatowskiego funkcjonuje Kulturhauz. Znasz?
BS: Nie, nie znam. Ojciec przeprowadził się na Rubinkowo, w centrum Torunia bywam ostatnio bardzo rzadko. Co to za miejsce?
MK: Młode. Jeden z prężniej działających ośrodków kulturalnych w Toruniu. Jest czymś pomiędzy galerią, domem kultury i świetlicą środowiskową. Ma charakter offowy, ale swoją działalność prowadzi profesjonalnie. Mnóstwo spotkań, wykładów, koncertów, itp. Pracują tam dawni i obecni pracownicy CSW, choć oczywiscie nie tylko. Oni przepadają za tym miejscem, nazywają je Małym Berlinem. A jak Ty je pamiętasz?
BS: To było w okolicach kinoteatru „Grunwald”. W tym kinie pracowała babcia i jako dzieciak wpadałem tam od czasu do czasu na film. Zresztą – zawsze chodziłem tą ulicą do centrum.
MK: Czyli od najmłodszych lat miałeś kontakt ze sztuką?
BS: No, powiedzmy. Jak byłem mały, to największe wrażenie robił na mnie Batman (śmiech).
MK: Żałowałeś, że tata wyprowadził się z Warszawskiej?
BS: Wiesz, okolica była bardziej urocza, do centrum bliżej, ale rozumiem, że można być zmęczonym życiem w kamienicy i że w pewnych okolicznościach przeprowadzka do bloku może być dużo wygodniejsza. Zresztą – to był moment, kiedy ja właśnie wyprowadzałem się do Warszawy, tak więc nie dotknęło mnie to wielce.
MK: Jak wspominasz swoje dzieciństwo i dorastanie w Toruniu?
BS: Byłem w wielu szkołach – w sumie 3 podstawówkach, 2 liceach, a studia też nie poszły od początku do końca na jednym kierunku. Mieszkając na Warszawskiej, chodziłem do podstawówek na Rubinkowie. Tam mieszkali też ciocia z wujkiem, u których często bywaliśmy, tak więc tam też miałem znajomych z podwórka. Dzięki temu poznałem wiele osób. Myślę, że to ciekawe doświadczenie. Z niektórymi osobami do dziś utrzymuję kontakt. Po Warszawskiej jakoś długo nie biegałem – pamiętam Rubinkowo oraz Wrzosy, na których mieszkali rodzice mamy. Z jednym kolegą z Wrzosów utrzymuję kontakt do dziś, z Markiem Chojnackim. Niesamowite, że poznaliśmy się w okolicach „głębokiej podstawówki”. Jeździłem wtedy na rolkach.
MK: Skończyłeś toruńską „czwórkę” w czasie, gdy należała do 3 najlepszych szkół średnich w kraju. Jak się tam czułeś?
BS: Dobrze. Przez pół roku pierwsej klasy chodziłem jeszcze do IX LO, dopiero potem udało się przenieść do „czwórki”. W klasie miałem już kolegę, Radka Kaczmarczyka, którego znałem i który od razu wprowadził mnie do społeczności klasowej. Wiesz, ja nigdy nie byłem bardzo pilnym uczniem. Starałem się oczywiście, ale były przedmioty, z którymi sobie naprawdę słabo radziłem. Pamiętam, jaką męczarnią było dla mnie pisanie wypracowań – co ciekawe dziś myślę, że szłoby mi już dużo lepiej. Choć, gdy słyszę o ocenianiu na podstawie zgodności z kluczem odpowiedzi, to nie jestem do końca pewien. Atmosfera w klasie była raczej „normalna”, tj. trochę trzeba było się uczyć, ale nie czuło się specjalnej presji.
MK: Co z muzyką?
BS: Tak naprawdę pianinem zainteresowałem się bardzo szybko – miałem pewnie ze 3 lata. Oczywiście to zainteresowanie ograniczało się do biegania paluchami po klawiaturze przez chwilę i ucieczce w dalszą zabawę. Gdy miałem 7 lat, zacząłem przesłuchiwać płyty i kasety ojca. Tak na serio to muzyka stała się dla mnie naprawdę ważna dopiero, gdy wyjechałem do Warszawy. Wtedy właściwie stała się najważniejsza. Wcześniej była obecna, próbowałem grać na gitarze basowej, słuchałem bardzo dużo muzyki, bawiłem się z keyboardem i komputerem, ale nigdy nie było to tak poważne jak później.
MK: A jakaś szkoła muzyczna albo nauczyciel? Lekcje, takie rzeczy. Czy to w ogóle Ciebie interesowało?
BS: Tata nauczył mnie kiedyś nut. Zagrałem 3 utwory i stwierdziłem, że wolę wymyślać swoje, niż grać cudze. Miałem może wtedy z 10 lat i na tym skończyła się moja edukacja muzyczna. Oczywiście ta usystematyzowana, a nie własna.
MK: I on to przyjął, tzn. Twój indywidualizm?
BS: Na takim etapie indywidualizm może być równie dobrze interpretowany jako lenistwo lub brak zacięcia. Na szczęście tata nie miał do mnie pretensji, że nie gram z nut.
MK: Fajny tata. Wychował was sam. Samotny mężczyzna radzący sobie zawodowo i w ojcostwie, to w tamtych czasach, zresztą chyba do dziś, szczególny przypadek. On jest lekarzem, prawda?
BS: Pozdrawiam Sławka. Jest stomatologiem. Brak mamy był rzadko poruszaną kwestią, nie czuliśmy się jakoś specjalnie wyjątkowo.
MK: To wracamy do miasta. Kluby? Miałeś swoje miejsce, DJ-a, muzykę, tańce i hulanki?
Może NRD?
BS: Nie. NRD pojawiło się w moim życiu, gdy wyprowadziłem się z tego miasta. Bywałem tam sporadycznie, kiedy odwiedzałem rodzinę, ale faktycznie mogę powiedzieć, że jest to miejsce, którego rozwój znam i obserwuję. Jak mieszkałem w Toruniu, nie szukałem wrażeń w klubach. Jako dzieciak bawiłem się w policjantów i złodziei, w sklep, w chowanego, w berka, a później uwielbiałem grać w gry komputerowe. O grach mogę opowiadać. Mieliśmy Atari, ale bardzo szybko pojawił się w domu PC, wtedy z procesorem 386. To przydatne urządzenie, do tworzenia muzyki też je wykorzystywałem, ale do 2001 służył prawie wyłącznie jako prosty rejestrator. Po 2001 roku zacząłęm go intensywnie wykorzystywać do tworzenia muzyki.
MK: Opowiedz coś o bracie.
BS: Z nim tak naprawdę – nie licząc przymusowego okresu dziecięcego – zbliżyliśmy się bardzo w okresie liceum. Mieliśmy wspólną pasję – kolarstwo górskie i razem jeździliśmy na wyprawy, trenowaliśmy. Zresztą – Przemka Sowę, przyjaciela od końca podstawówki, też troszkę udało się zachęcić. Przemka poznałem na gruncie abstrakcji gier komputerowych. Później po prostu godzinami dyskutowaliśmy. Od filozoficznych kwestii do konstrukcji świata. Od gier komputerowych do dziewczyn. Wszystko to, o czym rozmawiają normalni i nienormalni nastolatkowie.
MK: Coś jeszcze ważnego to?
BS: Sport jest bardzo ważny. Potrafi polepszyć człowiekowi życie. Był zawsze – rolki, rowery, pływanie, nurkowanie, windsurfing.
MK: Jakiś przełom?
BS: Przełomem był przeprowadzenie się do Warszawy na studia. Mam wrażenie, że dopiero wtedy dorosłem, dojrzałem. I wtedy wykształciłem swoją osobowość.
MK: Co to znaczy?
BS: ...
MK: To może jeszcze powiedz coś o studiach?
BS: Z perspektywy czasu rozumiem, jak zupełnie nieważne były studia geologiczne. Ważne było to, jakie osoby poznałem. Dwa lata w Warszawie naprawdę otworzyły jakiś nowy rozdział mnie. Zacząłem intensywnie chodzić na koncerty i interesować się kulturą, chłonęłem zupełnie inne rzeczy, pozmieniały mi się priorytety. To był czas, w którym w pewnym sensie dopełniłem siebie, tj. poznałem i eksplorowałem coś, co ogólnie można nazwać „wrażliwością”. Później był Poznań – nie dostałem się na reżyserię dźwięku, więc poszedłem na protetykę słuchu.
MK: Od tamtej pory wiele się wydarzyło w Twoim życiu. Zajmujesz się miksowaniem muzyki i masteringiem, zostałeś producentem muzycznym. Współpracujesz z formacją Kamp, jeździłeś z nimi na koncerty jako basista. Dzisiaj, wraz z Iwoną Swarek, tworzysz duet Rebeka. Często koncertujecie i jesteście na najważniejszych festiwalach muzycznych w Polsce. Opowiedz o Rebece.
BS: Zmierzamy do określenia bytu Rebeki. Jesteśmy dwójką ludzi, którzy na pewnym etapie swojego życia postanowili wyłącznie grać i tworzyć muzykę.
MK: Twoje inspiracje muzyczne?
BS: Lubię Thoma Yorke’a, ale zdecydowanie bardziej Radiohead i to jest wspólny mianownik moich i Iwony upodobań. Jeśli chodzi o inspiracje, to ciągnie mnie do nowych zajawek z gatunków elektronicznych, ale i wszelkiego rodzaju cross-overów, czyli mieszanek gatunków.
MK: Do jakiego gatunku zaklasyfikować "Helladę", waszą debiutancką płytę, która ukazała się 17 maja?
BS: Jak chyba każdy artysta, staraliśmy się uciec od gatunków. Chcieliśmy zrobić dobrą muzykę, czerpiąc z rzeczy, które nam się podobają. Może utwór „Stars” zahacza o nu-disco.
MK: Wasza pozycja na polskim rynku muzycznym jest określona i ugruntowana. Z czym się zmagaliście, żeby do niej dojść? Pytam o wykształcenie, pasje, oczekiwania wasze i rodzin, polskie realia.
BS: Zawsze miałem wsparcie od ojca. Wydaje mi się, że on potrzebował trochę czasu, zanim zrozumiał, że to, co robię, może mieć długofalowy sens, że to nie jest chwilowa fanaberia, tylko sposób na życie, z którym ja wiążę swoją przyszłość, także utrzymanie się. Bo, widzisz, bycie muzykiem w Polsce jest raczej trudne – brak gwarancji dochodów, wymagana bardzo szeroka wiedza z przeróżnych dziedzin. Niestety nie wystarczy robić dobrej muzyki – trzeba być też dobrym PR-owcem, managerem, logistykiem. Dla większości osób działanie rynku muzycznego jest zupełnie niezrozumiałe – trzeba trochę czasu, aby nauczyć się w nim poruszać.
MK: Ale dzisiaj w całości utrzymujecie się z tego, co robicie?
BS: Tak, jasne.
MK: Jak wygląda Wasz dzień, tydzień, miesiąc pracy?
BS: Dzień pracy zaczynamy o 11. Ostatnio ustaliliśmy ramy czasowe i wspólnie pracujemy do 16. W tym czasie podejmujemy wspólnie decyzje, pracujemy nad tym, nad czym w danym momencie uważamy, że trzeba pracować. Niedawno uświadomiłem sobie, jak trudne jest dla mnie przeskakiwanie między działaniem kreatywnym, technicznym i ćwiczeniem techniki gry.
MK: Skoro jesteście tak dobrze zorganizowani od niedawna, to znaczy, że dalej będzie tylko lepiej z Waszą pracą i sukcesami!
BS: Oby!
MK: Koncepcją koncertów zajmujecie się Wy, czy ktoś jeszcze?
BS: Sami, ale oczywiście słuchamy naszych przyjaciół i ich podpowiedzi. Na sukces składa się również promocja, ale wierzę, że muzyka jest takim medium, które ma niesamowitą moc reklamowania samej siebie samą sobą.
MK: Wygląda na to, że macie dużą wiedzę i jesteście bardzo szczegółowi, prawda?
BS: Jesteśmy perfekcjonistami, przekleństwo. Dwa lata pracy nad dwunastoma utworami to nie jest rekord świata, ale teraz cieszę się, że nie wydaliśmy tej płyty rok temu, bo byłaby dużo gorsza.
MK: Na zakończenie powiedz, czy artystycznie czujesz się związany już tylko i wyłącznie z Poznaniem?
BS: Ja w ogóle nie potrafię ocenić, które miasto miało na mnie wpływ jako na artystę. Chyba wszystkie, w których mieszkałem – Toruń, Warszawa, Poznań.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz