poniedziałek, 24 czerwca 2013
D – dżins
Tym razem temat bliski ciału, jak modne w minionych sezonach rurki. Będzie o dżinsie, ale nie o tym przez „j” - obco brzmiącym jeans, ale o przedmiocie pożądania pokolenia moich rodziców.
Był taki kraj, o ustroju najlepszym z możliwych, z dziewczynami, które miały najwięcej witaminy, oraz zaradnymi, rumianymi młodzieńcami, którzy niczym nie przypominali dzisiejszych słabowitych hipsterów. Co ich łączy? Nic!? Błąd! Modowy przedmiot pożądania. Dzisiaj młodzi, mniej zasobni w złotówki hipsterzy śnią o spodniach z obniżonym krokiem i patriotycznych symbolach na odzieniu. Wczoraj, czyli w latach 60. XX wieku, mój prywatny Tato po obejrzeniu na wielkim ekranie kowbojskich wyczynów Johna Wayne'a śnił swój wielki blue dream, który urzeczywistnić mógł przy dobrych wiatrach na tak zwanych „ciuchach”, a dekadę później w pierwszym grudziądzkim Pewexie. W tym miejscu właściwie powinnam młodszemu czytelnikowi wyjaśnić, co to „ciuchy” i Pewexy, a starszemu - kto to Kupisz i co to Madox, ale może to dobry moment, by zrobić wielką modową wymianę pokoleniowych doświadczeń.
Dżins w latach 50. i 60. ubiegłego wieku był w Polsce wykwitem ideologicznie obcym, a w związku z niechęcią młodych do władzy był tym samym wykwitem niezwykle chcianym, a nawet pożądanym. Polska kochała westerny i kochała kowbojów w dżinsach. Warto dodać, że nosiły je także piękności z Dzikiego Zachodu, a poza filmowym kostiumem też całe ówczesne Hollywood, między innymi Marlon Brando, James Dean i Marilyn Monroe. Polska oszalała. Dżinsu brak. Nie od dziś wiadomo jednak, że Polak potrafi. W latach 70. pojawiła się zatem polska podróbka zwana „arizoną”, która imitowała prawdziwy jeans. Popularne „odrzaki”, czyli objawienie Szczecińskich Zakładów Przemysłu Odzieżowego Odra, nie spełniały co prawda polskiego blue dream, ale ustawiały pokolenie moich rodziców w przedsionku do wielkiego amerykańskiego snu, tym bardziej że modę na nie lansowały ówczesne gwiazdy.
Moja fascynacja filmowym dżinsem ma jak najbardziej polski rodowód. Kiedy pierwszy raz, gdzieś w połowie lat 90., obejrzałam „Człowieka z marmuru”, zachorowałam na dżinsowe dzwony, które na ekranie nosiła Agnieszka, grana przez Krystynę Jandę. Domyślam się, że kostiumolożki Lidia Rzeszewska i Wiesława Konopelska miały nie lada problem, by przez kostium wyrazić osobowościowy wulkan bohaterki. Dżinsowy mundurek, tak daleki od ówczesnego schematu polskiej ulicy, był absolutnym strzałem w dziesiątkę, eksponował bunt pokolenia, niezależność i luz. Agnieszka, wyemancypowana, twarda i bezkompromisowo dążąca do celu, nie ma w sobie nic z kruchych amantek. Trudno więc dziwić się, że jej filmowy outfit tak namiętnie eksponowany był przez operatora Edwarda Kłosińskiego. Janda i jej kostium to jedność! Czekam na kolejne objawienia!
Tekst: Magda Wichrowska
Ilustracja: Żaneta Antosik
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
http://www.youtube.com/watch?v=IvzAyz-oPqE
OdpowiedzUsuńIlustracja: Żaneta Antosik
OdpowiedzUsuń