Krzysztof
Penderecki to dziś twórca narodowy, dostawał zamówienia od ONZ, „Solidarności”,
najlepszych sal koncertowych i operowych
świata, jego pozycja wydaje się nienaruszona. Chciałbym przyjrzeć się, jakimi
ścieżkami do niej dochodził, kiedyś przecież cieszył się sławą tego, który
walczy z filharmoniczną publicznością. Chcę też pokazać punkty przełomowe w
jego twórczości, te, które zaważyły na przejściu z pozycji skrajnie awangardowych
na konserwatywne. Przemiana, której uległa twórczość Pendereckiego, jest bardzo
symptomatyczna dla jego pokolenia, działającego nie tylko w Polsce, ale także w
innych krajach środkowo i wschodnioeuropejskich. Warto wspomnieć, że okres, na
który przypada zmiana stylistyczna Pendereckiego, czyli połowa lat 70-tych, to
generalnie czas odchodzenia od awangardy całych rzesz europejskich artystów.
Gdy
w 1959 roku Penderecki otrzymał trzy pierwsze nagrody na konkursie
kompozytorskim Związku Kompozytorów Polskich, było to duże zaskoczenie, nie
tylko z powodu precedensu zapowiadającego twórcę wielkiego formatu, ale również
dlatego, że nagrodzone utwory różniły się znacznie od tych, które Penderecki
tworzył wcześniej. Dotychczasowe partytury Pendereckiego nie zapowiadały
jeszcze rewelacyjnych utworów następnej dekady, były to przede wszystkim utwory
neoklasyczne i neofolklorystyczne, takie jak Sonata skrzypcowa czy Miniatury
na klarnet z fortepianem. Jednak Psalmy
Dawida, Emanacje i Strofy, które były niejako wejściem w inny wymiar, to
już brzmienia przyszłości, które Penderecki, a tym samym polska muzyka, zaczął
dialogować z tym, co działo się na zachodzie, czyli z awangardą. Dialog ten był
o tyle wartościowy, że twórca Trenu
nie naśladował zachodnioeuropejskiej awangardy, jak robiło to wielu jego rówieśników.
Niemal od razu przedstawił swoją wersję dźwiękowego radykalizmu, zasadzającego
się na absolutnej negacji tradycji, ale także estetyki darmstadzkiej, którą
wówczas uznawano za obowiązującą. Oczywiście, taki obrót spraw przysporzył
wiele zainteresowania kompozytorowi zza żelaznej kurtyny. Otóż na początku
właśnie ten fakt, że kompozytor z kraju komunistycznego MOŻE niejako tworzyć
przeciw konserwatywnym słuchaczom, zafascynował zachodnioeuropejską, mocno
skomunizowaną społeczność kompozytorską. Stało się niemal jasne dla twórców
takich jak Luigi Nono, członka Włoskiej Partii Komunistycznej, że Penderecki
przy pomocy dźwięków opisuje tak swoim rodakom jak i obcokrajowcom wzniosłość i
postępowość komunizmu. Na uwagę zasługuje fakt, że Nono, który w tym czasie
gościł w Polsce na zaproszenie Związku Kompozytorów Polskich, zainspirowany
wizytą w kraju wyższych idei napisał Diario
Poloacco ’58, będące wynikiem fascynacji świadomością klasową polskiego
proletariatu. Luigi Nono był komunistą ideowym, zdaje się, że pozostał nim do końca
życia, co nie jest częste; napisał wiele utworów o bardzo opisowych,
zaangażowanych tytułach takich jak Rozświetlona
fabryka (La fabrica illuminata), zainspirowany
Manifestem komunistycznym Marksa i
Engelsa Ein Gespenst geht um in der Welt
(Po świecie krąży widmo), czy Como
una ola de fuerza y luz (Jak fala siły i światła). Właśnie takiego języka
muzycznego (Szostakowicz!) oczekiwano z komunistycznego kraju, aby pokazać
postęp, oświecenie itd. Jednym słowem: Penderecki stanął obok takich sław jak
wspomniany Luigi Nono, Karlheinz Stockhausen, Luciano Berio czy Pierre Boulez,
prowadząc z nimi równy dialog/wyścig, będąc jednocześnie ich serdecznym
przyjacielem. Jakież były zachwyty po kolejnych prawykonaniach Polimorfii, Fluorescencji, Kwartetu
smyczkowego czy w końcu Trenu ofiarom
Hiroszimy. Po latach, Krzysztof Droba, zachwycając się Trenem, pisze o nim: „pierwszy tak mocny gest sprzeciwu (w tym
wypadku antydarmsztadzki), późniejsze sprzeciwy Pendereckiego (Pasja, Koncert skrzypcowy) są właśnie Trenem poprzedzone. Sarmacka szarża
sonorystyczna – narobiła wiele szumu, jak szarża husarii pod Wiedniem”. Trwało
to do momentu prawykonania Pasji wg. Św.
Łukasza w Münster w 1966 roku. Pasja
jak Pasja, świetna muzyka, jak
wspomina często kompozytor, utwór ten był sumą jego dotychczasowych osiągnięć
na polu instrumentacji i formy, ale... temat. Właśnie temat Pasji, czyli Męka Chrystusa już tak
bardzo nie przypadła do gustu zachodowi – zachód, jak często się mawia, temat
ten ma już opisany, już dawno się do niego ustosunkowano, jednym słowem:
religia i wiara nie stanowiły już (i nie miały stanowić) twórczej pożywki dla
mocno zateizowanej Europy. To właśnie tu rozpocząć by się mogła historia o estetycznym
zwrocie Pendereckiego „na prawo”, ale nie jest to takie proste. Pasję z perspektywy czasu można uznać
jedynie za zapowiedź zmiany, która dopiero nastąpi. Wprawdzie trzeba przyznać,
że tematy religijne będą się już pojawiać ze zdumiewającą regularnością, lecz
pod względem języka muzycznego wszystko było jak wcześniej. Penderecki z
mniejszą nieco egzaltacją, większą zaś dojrzałością eksperymentuje w kolejnych
utworach. W roku Pasji, czyli 1966,
Penderecki pisze De natura sonoris (O
istocie dźwięku), podobnie jak w Pasji,
niejako chwali się swoimi zdobyczami na polu dźwiękowości, bo dodać należy, że
Penderecki był wybitnym, może jednym z najśmielszych i najciekawszych
kolorystów XX wieku, jednym z twórców sonoryzmu, na polu wykorzystywania
instrumentów smyczkowych był niedościgłym mistrzem. Kilka lat później powstaje De natura Sonoris II, znacznie bardziej
mroczny niż pierwszy, powoli zapowiada zmianę. Być może O naturze dźwieku II jest pożegnaniem (świadomym?) z dźwiękiem jako
wartością formotwórczą, ponieważ w następnych dziełach, już nie dźwięk czy
wnikanie weń są najważniejsze, a próba stworzenia muzyki opartej w większym niż
dotąd stopniu na melodyce. Takie utwory jak Partita
na klawesyn i orkiestrę, Intermezzo na smyczki czy Pierwsza Symfonia są dobitnymi tego przykładami. Oczywiście, znać
tu rękę mistrza orkiestry, ale gdy się wsłuchać, punkt ciężkości przesunięty
został tu z barwy na, ogólnie mówiąc, wartości bliższe tradycji. Osobiście
uważam, że utworami będącymi przykładem prawdziwego przełomu twórczego są Magnificat i Przebudzenie Jakuba, oba o tematyce religijnej, choć drugi czysto
orkiestrowy. Sam tytuł z biblijnym odniesieniem wydaje mi się bardzo
symptomatyczny dla przemiany i jej ewentualnych przyczyn u twórcy Trenu. Penderecki bowiem tymi dwoma
utworami wszedł już na dobre w świat muzyki bardziej komunikatywnej, choć
należy podkreślić, że cała dotychczasowa twórczość Pendereckiego wyróżniała się
na tle muzyki drugiej połowy XX wieku i tak dużą komunikatywnością, w końcu
Kubrick i Friedkin wykorzystywali jego awangardowe utwory w swoich filmach (Lśnienie, Egzorcysta), doceniając ich
obrazową sugestywność. Magnificat i Przebudzenie Jakuba będące, moim zdaniem,
utworami granicznymi, posiadają elementy awangardowe i tradycyjne, przypominają
zbiory otwarte, zawierające obie tendencje stylistyczne, odchodzącą
(awangardową) i nadchodzącą (neoromantyczną). Neoromantyzm? właściwie „neoneoromantyzm”,
bo przecież neoromantyzm już był! Od tego czasu Penderecki wraz z wieloma
twórcami z Europy środkowo-wschodniej, tworzył coś w rodzaju frontu sprzeciwu
wobec awangardy, jednocześnie mocno wchodząc w dialog z szeroką publicznością.
Front ten był różnorodny stylistycznie, zawierał w sobie takie nurty jak „Nowa
prostota” (Arvo Pärt, Henyk Mikołaj Górecki, John Tavener), wspomniany
neoromantyzm (Penderecki, Georg Rochberg, Gija Kanczeli), amerykański
minimalizm, istniejący oczywiście już w latach 60-tych, lecz teraz właśnie zaczynał
być znacznie mniej konceptualny, bardziej konsonansowy, a nawet „rozrywkowy?” (Steve
Reich, Philip Glass, Terry Riley). Penderecki zajmował w nim miejsce szczególne,
przede wszystkim z powodu dotychczasowego statusu. Z perspektywy lat można
uznać, że był jednym z najwybitniejszych awangardzistów, którzy weszli na drogę
dialogu z muzyką przeszłości. Kiedyś Penderecki twierdził, że historia jest jak
korytarz z wieloma drzwiami, które się za nami zatrzaskują, później zmienił
zdanie, uznał, że wystarczy się odwrócić i otworzyć dowolne drzwi, kluczem do
nich jest talent. Do jakich drzwi zapukał Penderecki? Na tych metaforycznych
drzwiach mógłby widnieć jakiś niemiecki napis, ponieważ Penderecki
jednoznacznie opowiedział się po stronie niemieckiej oraz austriackiej
symfoniki 2 połowy XIX i początku XX wieku. Nowymi mistrzami Pendereckiego
stali się Anton Bruckner, Ryszard Wagner i Gustav Mahler. Podczas jednej z prób
nowego utworu Penderecki, kipiąc z radości, powiedział do kogoś stojącego obok
niego: „Czyż fragment ten nie brzmi jak muzyka Brucknera?!”. Estetykę niemiecką
słychać bardzo mocno w utworach poprzełomowych. Zmienili się także wykonawcy: genialnego
interpretatora awangardowej muzyki wiolonczelowej Siegfrieda Palma zastąpiła
ikona tradycji: Mścisław Rostropowicz, pojawili się również niezrównani
interpretatorzy skrzypcowej muzyki przeszłości: Isaak Stern, Salvatore Accardo,
później Anne-Sophie Mutter. Muzyka Pendereckiego, ta pisana przed i po
przełomie, ma oczywiście cechy wspólne, najważniejszą z nich jest jak zawsze
silna, mocną kreską zaznaczona emocjonalność, która jest zresztą emblematyczna
dla całej polskiej muzyki. Witold Lutosławski, także Krzysztof Meyer, pytani o
specyfikę polskiej muzyki twierdzili w wielu wywiadach, że wątek emocjonalny
jest w niej znacznie bardziej uwypuklony niż na zachodzie. Dalsza droga twórcza
Pendereckiego, z grubsza biorąc, przebiega pod znakiem kolejnych utworów o
tematyce religijnej, niemieckojęzycznych oper (jakże kojarzących się z Wagnerem
i Straussem!), wpływów niemieckiej poezji przełomu XIX i XX wieku oraz
upraszczania formy muzycznej. Warto tu porównać dwa koncerty skrzypcowe
powstałe na przestrzeni 17 lat. Pierwszy jest mroczny, chciałoby się użyć
kolokwialnego określenia: „kobylasty” – nie ma w nim lekkości, orkiestra
ewokująca mroczne i niezbyt czytelne myśli kontrastuje z wysoką barwą
skrzypiec, jednym słowem: trudne 40 minut muzyki! Drugi koncert jest już
zupełnie inny, owszem, „niemiecki”, to jest jasne, czuć w nim mrok i ciężar, ale
percepcyjnie zupełnie inaczej to się rozgrywa. Będąc również propozycją
poważną, aż tak nie męczy – kilkanaście lat praktyki na tej płaszczyźnie dało
rezultaty. Dość niepokojące, moim zdaniem, elementy pojawiły się w znacznie
większym niż dotąd stopniu w utworach powstałych już w XXI wieku, pewna
irytująca lekkość, kabaretowość w połączeniu ze sztampowością tworzą dziwną i
niespójną całość. Najnowsze produkcje Pendereckiego denerwują młode pokolenie,
nudzą starsze, już chyba tylko nazwisko ich autora każe instytucjom zamawiać
kolejne produkcje. „Produkcje” to najlepsze słowo opisujące tę muzykę, kolejne
utwory przypominają poprzednie, autor nie umie bądź nie chce wydobyć specyfiki
instrumentów, na które pisze. Utwory te wciąż są TAKIE SAME, nie widać ścieżki,
to już tylko plama. Dochodzą do tego irytujące wypowiedzi kompozytora,
twierdzącego, że jest najlepszym polskim twórcą, że on jako jedyny napisał
przyzwoity cykl symfoniczny, popełniającego błędy faktograficzne w swych
bufońskich wypowiedziach. Penderecki przypomina mi trochę Wałęsę, ma świetną
przeszłość, ale ilekroć się go słucha, ma się wrażenie, że się skończył. Słowa
krytyki musiały paść, daje sobie komfort ich zamieszczenia, bo znam doskonale
twórczość i wypowiedzi Pendereckiego, to, co mnie boli, to brak potrzeby
artystycznego wysiłku niegdyś genialnego kompozytora. Ponadto kocham jego
muzykę, a miłość, jak rozumiem, mi wszystko wybaczy!
Powracając
na koniec do Przebudzenia Jakuba,
warto wspomnieć na słowa Biblii, które opisują tę sytuację: „A gdy się ocknął
Jakub ze snu, rzekł: Prawdziwie Pan jest na tym miejscu, a jam nie
wiedział" (Księga Rodzaju 28, 16-17).
Możliwe,
że twórcza i prywatna droga Pendereckiego, uznającego, że wiara jest Arką,
dzięki której można przetrwać w dzisiejszych czasach, musiała tak wyglądać. Jednak
osobiście wolę jego utwory z lat 60-tych, już chyba zawsze będą dla mnie
punktem odniesienia, źródłem radości i artystycznych wzruszeń. Bardzo mnie
cieszy renesans awangardowej twórczości Pendereckiego, który zauważam od kilku
lat, młode i średnie pokolenie chętnie sięga po moje ulubione utwory, takie jak
Polimorfia, Pasja czy Tren ofiarom
Hiroszimy. Grzegorz Jarzyna, Aphex Twin czy ostatnio Pianohooligan
przyznają, że utwory te stanowią dla nich bardzo aktualny głos. Dla mnie też!
Niestety w tekst wdarł się potworny błąd, być może z mojej winy! Otóż jest zdanie: Właśnie takiego języka muzycznego (Szostakowicz!) oczekiwano z komunistycznego kraju, aby pokazać postęp, oświecenie itd. A powinno być: Właśnie takiego języka muzycznego, a nie konserwatywnego (Szostakowicz!) oczekiwano z komunistycznego kraju, aby pokazać postęp, oświecenie itd.
OdpowiedzUsuńKonrad Burzyński