wtorek, 30 kwietnia 2013
Tetrocini i jego bracia
Nie jest to premiera, film ma już parę lat. Francis Ford Coppola kręcący dzieło na podstawie własnego scenariusza: rzadko się to zdarza, więc stwierdziłem, że należy przyjrzeć się nieco lepiej Tetro.
Spotykamy tam pewne znane z wcześniejszych filmów Coppoli motywy i wątki, które przeglądają się jak w lustrze w Buenos Aires, metropolii po drugiej stronie amerykańskiego lądu, wyjątkowo ciekawej dla Amerykanina włoskiego pochodzenia - jako największe południowoamerykańskie skupisko ludności o włoskich korzeniach. I kraj, i kultura – choć hiszpańskojęzyczne - z bardzo widocznym wkładem włoskiego żywiołu.
Ale nie włoskość ani argentyńskość poddaje Coppola analizie, lecz relacje międzyludzkie, w których, ocierając się nawet nieraz - odważnie - o sentymentalny banał, stara się dotrzeć do tego, co stanowi istotę więzi. I nie należy w uproszczony sposób odpowiadać sobie na podstawie filmu na pytanie o charakter owej istoty; wszędzie, gdzie odpowiedź wydaje się bliska, umyka nam. Oglądając film, można też zadawać pytanie o drogę do samego siebie, o sposób odnalezienia czegoś dla siebie najbardziej fundamentalnego: czy szukać tego w swym wnętrzu, czy wśród innych, czy też w odnalezionym na mapie własnym zakątku ziemi? I jak pogodzić potrzebę tego poszukiwania z odpowiedzialnością za bliskiego człowieka?
Nie jest to jednak dogłębna analiza, film psychologiczny ani dramat egzystencjalny. Reżyser w ciekawy sposób bawi się samą materią filmową - nie tylko po to, by wydobyć więcej z ukazanych w filmie problemów, dotrzeć głębiej; ale też z czystej przyjemności poszukiwania artystycznego zanurzonego po uszy w żywiole i języku filmu (przez duże ef).
Jednak i te swobodne poszukiwania pomagają Coppoli lepiej wydobyć to, co się dzieje między postaciami i w ich wnętrzach. Bardzo udany zabieg polegający na przedstawieniu obrazów z przeszłości w kolorze, podczas gdy zasadnicza akcja filmu toczy się wyłącznie w czerni i bieli: jakby przeszłość była bardziej żywa i namacalna od tego, co dzieje się tu i teraz… Chyba na to wskazywałyby i inne elementy filmu; zatem byłaby to przeszłość, która rządzi nami, nie pozwala w sposób pełny czerpać z tego, co przynosi teraźniejszość. Dopiero uporanie się z przeszłością może pomóc odnaleźć jakiś sens w tym, co dane na co dzień.
W podobnie ciekawy jak w Tetro sposób wykorzystuje Coppola kolor w czarno-białym filmie sprzed lat Rumble Fish. Swoją drogą – także opisywane w obu filmach relacje moją sporo podobieństw. Zresztą pierwotnie starszego brata w Tetro miał zagrać Matt Dillon, czyli młodszy z Ruble Fish. Może reżyser nie chciał aż tak mocno zbliżać do siebie obu filmów, a może intuicja po prostu wskazała mu Vincenta Gallo jako bardziej nadającego się do tej roli? I chyba się nie pomylił… Naprawdę, Gallo (który nigdy wcześniej mnie osobiście nie zachwycił) zagrał swą rolę bezbłędnie.
Również wszystkie pozostałe zasadnicze role zostały bardzo ciekawie zagrane. Klaus Maria Brandauer po mistrzowsku zmierzył się z rolą z pozoru drugoplanową. Ojciec i mistrz Tetrocini jest postacią charyzmatyczną, egoistyczną, bezwzględną i trzeba było znaleźć aktora, który w zaledwie paru gestach i słowach - na więcej nie pozwala złośliwy scenariusz - potrafiłby ukazać wszystko, co ta postać de facto centralna niesie z sobą. Tego typu zabieg nie jest nowością u Coppoli, wcześniej idealnym odtwórcą podobnych ról był wielki Marlon.
Mój zarzut wobec Coppoli byłby zarzutem o rodzaj męskiego szowinizmu: świetnie ukazana przez Mirabel Verdu postać Mirandy zdaje się być tylko po to, by rozumieć ze współczuciem problemy bliskich mężczyzn; jej mądrość polega jedynie na umiejętnym odczytywaniu ich uczuć, pragnień, blizn z przeszłości. Piękna rola, ale tylko służebna – podmiotowość tradycyjnie usunięta w cień…
Tekst: Marek Rozpłoch
Tetro
reż. Francis Ford Coppola
Gutek Film
2010
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz