czwartek, 2 maja 2013

Bełkot miasta


I znowu to samo. Drzwi zamknięte zazwyczaj nie zapowiadają niczego aż tak strasznego. Trupy na podłodze filharmonii przypomniały Stefanowi jego niesławne lata osiemdziesiąte, o których starał się zapomnieć w letargu lat dziewięćdziesiątych. I teraz znowu twarz fiuta okryła się rozpromienionym rumieńcem hasania wśród kropelek krwi na partyjnym betonie. Pijąc „Żytnią”, zagryzając przeterminowany szczaw, gapił się na ślady zbrodni północnokoreańskich wyznawców myszki Kim Chi na swoim ultralekkim wyświetlaczu LCD.

Wtedy wpadł na pomysł tej głośnej konferencji prasowej, na którą zaprosi jakiegoś piosenkarza-narodowca, który w trakcie wielkiego wejścia na tablecie, będzie grał hymn Rosji w stylu reggae i palił papierosy bez akcyzy, mówiąc, że to nie są dopalacze, bo się spalają tylko do połowy.

Wtedy zadzwonił telefon. Nie miał ochoty rozmawiać ze swoim transseksualnym mężem z pierwszego związku partnerskiego, rzucił więc słuchawką w twarz sekretarza, przydzielonego mu przez tajne służby za czasów, kiedy jeszcze miał możliwość wzwodu na zebraniu i noszenia ponczo. Pewnie spóźnił się przed północą z urodzeniem ustawy i nie przysługuje mu dodatek podatkowy.
„Zatweetuję później” – pomyślał – i przeprosi, że wypadło mu coś ważnego: Kasia, Madzia albo dym z komina w kolorze czarno-białej tęczy. Wtedy nawet nagłe opodatkowanie kont bankowych ujdzie mu na sucho. Zresztą wszystko ostatnio uchodzi wszystkim na sucho jak pustynna bryza. Priorytety przeszły na plan dalszy, a zaszczytne miejsce komentatora spraw społeczno-politycznych zajął bezpański wibrator spuszczony ze złotego łańcucha.

Fajnie czasem pomarzyć o nierozklekotanych samochodach pędzących niedziurawymi drogami, mimo że daleko im do autostrad. Bardzo fajnie, zwłaszcza, gdy w radiu słychać ciepły głosik pani blond-redaktor, która, zapraszając do studia kolejnych ekspertów od moralności, będzie tłumaczyć kolejne wspaniałe posunięcia Ministerstwa Edukacji Narodowej wprowadzające zakaz noszenia do szkoły kanapek z koniną.

Przecież konina jest zdrowsza od wieprzowiny – pomyśli przy tym niejeden tirowiec znużony dietą przydrożnych jadłodajni. Ale co tam. Ważna jak zawsze jest data ważności – zarówno konserw, jak i liberalnych pomysłów tego pajaca z wąsami. Demokracji się zachciało, to marsz do koryta, parszywe gamonie. Gdyby tak brzmiały wszystkie rezolucje – tak jasno i dosłownie – można by się nawet pokusić o pójście na wybory w odświętnych stringach.

Wtedy nawet chodziłbym w sposób świecki ze święconką, pełną darów naszych pól i obór, nie obrażając napiętych do granic wytrzymałości uczuć religijnych ateistów. Oni przecież tak mocno wierzą, że powstali z przypadku, że to nie może być przypadek. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz