czwartek, 16 maja 2013

Un Poison Violent C'est Ça L'amour






O francuskiej komedii romantycznej progu nowego wieku i jej okolicach



Woody Allen w swoim „O północy w Paryżu” (2001) oraz wcześniejszym „Wszyscy mówią: kocham cię” (1996) oferuje nam stylowe i błyskotliwe komedie z Paryżem jako bohaterem. Jego rola nieszczególnie nas zaskakuje. Wygrywa cały repertuar sprawdzonych numerów, wśród których znajdzie się spacer sekwańskimi bulwarami, rzut oka na miejskie dachy, kawiarenki, a w nich chrupki croissant z migoczącą wieżą Eiffle’a w tle. Idealna sceneria dla zakochanych. Niemniej tego typu wizję może roztaczać folder taniego biura podróży, które ulegnie likwidacji nim my zdołamy powrócić z organizowanej przezeń wycieczki (Allen zdaje sobie z tego sprawę). Jeśli jest to Paryż zakochany, to jest to Paryż narcystyczny. Zapatrzona w swoje odbicie stolica mniema, że jest synonimem kraju. My, ludzie z zewnątrz, obcy, turyści, podróżnicy, kinomani przyglądamy się również temu odbiciu i widzimy to, co chcemy widzieć. Nasze oczekiwania muszą zostać spełnione. W tym momencie na scenę wchodzi kolejny bohater, a zarazem wielki uwodziciel: kino. Film francuski również wywołuje szereg skojarzeń. Stylowe, romantyczne, subtelne, artystyczne. Co to znaczy i przede wszystkim jak sprawdza się to wyobrażenie w zderzeniu z rzeczywistą produkcją filmową ostatnich lat? Zapraszam do przeczytania kilku refleksji skupionych wokół gatunku, przed którym polski widz wzdryga się i ucieka w czułe objęcia Ingmara Bergmana. Refleksji o komedii romantycznej.

Komedia z wątkiem miłosnym ma we Francji tradycję niezwykle długą. Ma chwile swojej świetności czy to u René Claira, czy to mistrzów La Nouvelle Vague jak Eric Romer czy François Truffaut. Ku melodramatowi i komedii romantycznej zwracał się chętnie w ostatnich latach Alain Resnais. Oprócz kina autorskiego lansowanego przez krytykę zawsze jednak funkcjonowało popularne kino schlebiające gustom szerszej publiczności, o czym widzowie z zewnątrz chętnie zapominają. To kino autorów pozwoliło jednak na wypracowanie pewnego stylu komedii romantycznej opierającego się paradoksalnie na niejednoznaczności gatunkowej. Na początku XXI wieku międzynarodowy zachwyt i ponowny zwrot krytyki ku formule lekkiej i przyjemnej nie pozbawionej zarazem wartości artystycznej przypisuje się „Amelii” (2001) Jean-Pierre’a Jeuneta. Reżyser dotychczas lubujący się w mrocznej, postmodernistycznej grotesce zwrócił się ku ciepłej i błyskotliwej narracji, która uczyniła z Audrey Tautou gwiazdę wielkiego formatu. „Amelia” ustanowiła nowy paradygmat komedii romantycznej, przewartościowała go również na tyle, byśmy pragnęli więcej tego samego. W rzeczywistości filmy „Ameliopodobne” to kropla w morzu produkcji. Ta w rzeczywistości jest zunifikowana i szablonowa, często nie odróżniająca się od realizacji hollywoodzkich. Język bohaterów oraz sceneria chce, abyśmy myśleli o nich jako o realizacjach bardziej ambitnych i osobnych. To oczywiste zwodzenie widza. I tak gros produkcji francuskiej nie jest wolne od bolesnych klisz. W scenach finałowych bohaterowie pędzą po pustej drodze ku sobie, by w objęciach wyznać uczucie. Nim do tego dojdzie musi nastąpić zderzenie dwóch różnych osobowości, seria gagów i pomyłek (screwball comedy ma się dobrze), rodzi się uczucie „i myk! i koniec jest”, jak mawiał Zdzisław Matlakiewicz w „Jak to się robi”.

Ciekawą sprawą jest, że rewolucja obyczajowa przełomu lat 60-tych i 70-tych, która ukształtowała postępowe, lewicujące i poprawne politycznie francuskie społeczeństwo, nie często znajduje odzwierciedlenie w scenariuszach. Kontrast między dwójką bohaterów rozgrywa się nie tylko na poziomie charakterów, ale również na poziomie różnic statusu materialnego. Motyw ten rodzi się w Stanach Zjednoczonych w latach 30-tych i ma być opium dla mas na czasy wielkiego kryzysu. Czy podobną rolę spełnia on we Francji w czasach europejskiego kryzysu gospodarczego? „La doublure” (2006) znanego polskim widzom Francisa Vebera opowiada o losach ubogiego parkingowego François Pignona, który przez przypadkowe zdjęcie z tabloidu oraz intrygę miliardera (Daniel Auteuil) jest zmuszony zamieszkać z jego kochanką, top modelką Eleną. Pignon zakochany w równie ubogiej sprzedawczyni (Virginie Ledoyen), która odrzuciła jego zaręczyny. Robi więc wszystko, by ją odzyskać. Zderzenie świata klas uprzywilejowanych z przeciętnymi, paryskimi mieszczanami nie wywołuje poważniejszych reperkusji poza uczuciowymi. Cyniczny porządek klasowy zostaje zachowany, a widzom pozostaje cieszyć się szczęściem bohaterów. „Mon pire cauchemar” (2011) w reżyserii Anne Fontanie („Nathalie…” [2003]; „Coco Chanel” [2009]) zderza oschłą i beznamiętną kuratorkę sztuki (w tej roli nie kto inny, jak Isabelle Huppert) z prostolinijnym aż do wulgarności i chamstwa alkoholikiem (brawurowy Benoît Poelvoorde). Do ich spotkania dochodzi przez przyjaźń ich dzieci oraz remont, który Poelvoorde wykonuje w jej mieszkaniu. Brak jest między nimi śmiałych deklaracji uczucia. To ona odkrywa w sobie stronę skłonną do niskich rozrywek. Finałowe pojednanie dwójki bohaterów nie ma miejsca na autostradzie skąpanej w strugach deszczu, a w galerii sztuki nowoczesnej, gdzie podziwiają konceptualną fotografię, którą nieokrzesany bohater ozdobił znanym i prostym graficznie rysunkiem męskiego przyrodzenia. Subtelniej rozgrywa się „La délicatesse” (2011) z Audrey Tautou i François Damiensem. Po śmierci męża Natalie poświęca się pracy w francusko-szwedzkiej korporacji. Pewnego dnia spontanicznie całuje Markusa, nieśmiałego i nieatrakcyjnego Szweda ze swojego zespołu. Niejasny status korporacyjnego romansu oraz społeczne niezrozumienie ich wzajemnej fascynacji prowadzi do ostracyzmu i próby jego przezwyciężenia.
Komedia romantyczna nie jest wolna także od seksizmu i krzywdzącego wizerunku kobiet. „De l'autre côté du lit” (2008), w którym Sophie Marcelu i Dany Boon zamieniają się rolami (ona postanawia zająć pozycję męża w prężnie działającej korporacji, on zajmuje się dziećmi, domem i handlem biżuterią) nie jest wolna od płciowych stereotypów utwierdzających w rzeczywistości patriarchalny porządek kultury. W komedii „Prête-moi ta main” (2006) utrzymanej nieco we włoskim stylu starzejący się kawaler Luis Costa (Alain Chabat) osaczony przez matkę i liczne siostry zostaje zmuszony do małżeństwa (rodzina ta jest karykaturą liberalnej demokracji idealizowanej po 1968). Postanawia więc zapłacić siostrze przyjaciela (Charlotte Gainsbourg), by udawała narzeczoną, która zniknie w dniu ślubu, a udawane rozczarowanie pozwoli zachować Luisowi niezależność. Opresyjny matriarchat jednak nie odpuszcza. Na szczęcie niezależnie rodzące się uczucie odwraca uwagę od jego ostatecznego potępienia. Natomiast stereotyp „słodkich idiotek” (usprawiedliwiony nieco próbą ratowania ich z nieszczęśliwych związków) pokutuje w „L'arnacoeur” (2010) o zawodowym uwodzicielu (utalentowany Romain Duris w jednej ze swoich najsłabszych kreacji) zmagającym się ze swoim najtrudniejszym zleceniem. Podobnie sprawa ma się z nowelowym filmem „Les infidèles” (2012) podpisanym między innymi przez laureata Oscara Michela Hazanaviciusa. Dwie ambitne opowiastki giną jednak w ordynarnych obrazach (na uwagę zasługuje jedynie groteska Jana Kounena w charakterystycznym dlań stylu).

Nie oznacza to, że nie istnieją próby twórczego przezwyciężenia utartych schematów. Twórcy „À la folie... pas du tout” (2001) z Audrey Tautou bawią się konwencją komedii romantycznej, wywodząc widza w pole – czy istnieje romans, który jest nam opowiadany? Znakomity scenariusz nie doczekał się równie sprawnej reżyserii, lecz mistyfikacja pojawia się już na poziomie promocji i dystrybucji filmu. W „Dieu est grand, je suis toute petite” (2002) poszukiwanie miłości splata się z poszukiwaniem duchowości w laicyzującym się społeczeństwie. Do metafory zbliża się błyskotliwie zabawny „La vie d'une autre” (2012) w reżyserii znanej aktorki Sylvie Testud. Marie (Juliette Binoche) po swoich 29-tych urodzinach budzi się w obcym mieszkaniu. Po pewnym czasie orientuje się, że zapomniała kilkanaście lat życia, podczas którego wyszła za mąż, urodziła syna i zajęła wysoką pozycję społeczną. Oglądamy Binoche, jakiej dotąd nie zwykliśmy widzieć, kreującą bohaterkę rodem z komedii slapstickowej, nadekspresyjną, a zarazem zagubioną. Film zbliża się do refleksji nad próbą powrotu do lat szczęścia, naprawy życia małżeńskiego, chęcią puszczenia w niepamięć popełnionych błędów.

Istnieje jednak współczesne kino autorskie chętnie eksploatujące pole komedii romantycznej. Indywidualny styl zmusza reżyserów do uważnego podejścia do konwencji. Objawieniem jest twórczość Emmanuela Moureta, autora mającego na swoim koncie 8 filmów. Mouret nie tylko jest reżyserem i scenarzystą swoich filmów, ale i aktorem wcielającym się w głównych bohaterów. Kreowana przez niego postać ma coś z nieśmiałości Bustera Keatona, niezaradności Allena czy nawet egoizmu Antoine’a Doinela. W jego najważniejszych filmach, do których zaliczę „Changement d'adresse” (2006), „Un baiser s'il vous plaît” (2007), „Fais-moi plaisir!” (2009) i „L'art d'aimer” (2011), sytuacje, wydarzenia, zarówno te prowokujące gagi, jak i te napędzające wątki romantyczne, rozgrywają się jakby poza bohaterami. Wszelkie kalkulacje nie mają sensu wobec spontanicznych gestów i pocałunków. Krytyka słusznie wśród inspiracji Moureta wymienia Rohmera, Truffauta i Allena. Urodzony w 1970 roku filmowiec jawi się jako jedna z najciekawszych, najbardziej obiecujących postaci nowego kina francuskiego. O 9 lat starszy od niego Cédric Klapisch już od lat 90-tych błyskotliwie miesza konwencję komedii obyczajowej z wątkiem romantycznym. W „Chacun cherche son chat” (1996) młoda Chloé (Garance Clavel) poszukuje, jak sugeruje tytuł, nie tylko zaginionego kota. Popularny „L'Auberge Espagnole” (2002), którego akcja rozgrywa się wśród studentów Erasmusa, porusza wątek ucieczki przed dojrzałością w sposób bardziej uproszczony niźli zrobił to Klapisch w 1999 roku w „Peut-être”, fantastycznym połączeniu komedii romantycznej z filmem sci-fi. Podczas sylwestra 1999/2000 Arthur (Romain Duris) przez otwór w suficie toalety dostaje się do zasypanego piaskiem, przypominającego arabskie targowisko Paryża roku 2070. Okazuje się, że zwabił go tu jego syn Ako (Jean-Paul Belmondo). Jeśli Arthur w noc sylwestrową odmówi seksu swojej dziewczynie Ako, nigdy się nie narodzi. Zniknie, a wraz z nim jego dzieci i wnuki. Opus magnum Klapischa jest „Paris” (2008), portret miasta i jego mieszkańców, ich rozterek, dramatów, romansów i namiętności. Do swojej śmierci w styczniu 2009 roku błyskotliwymi filmami zaskakiwał nas Claude Berri. „L'un reste, l'autre part” (2005) to historia dwóch przyjaciół (Daniel Auteuil i Pierre Arditi), ich żon i kochanek. Celne obserwacje obyczajowe, doskonałe kreacje aktorskie i nieschlebianie niskim oczekiwaniom to cecha charakterystyczna Berriego. O krok dalej poszedł w popularnym „Ensemble, c'est tout” (2007) z Audrey Tautou, Guillaume’em Canetem i nagradzanym Laurent Stockerem. Poczucie bezsilności młodych ludzi wobec współczesnego świata sprowadza ich nie tylko do strachu przed nędzą finansową, ale i uczuciową. Berri, Klapisch i Mouret balansują pomiędzy gatunkami. Coś, co przez dystrybutorów zostanie nazwane komedią romantyczną, wychodzi ku formułom nowym i ożywczym. Bo czy w rzeczywistości da się na ten temat powiedzieć coś ważnego, unikając pewnych dramatycznych kroków i śmiałych rozwiązań scenariuszowych?

Oto granica. To do tego momentu możemy mówić bez naginania faktów o komedii romantycznej. Lecz przyznam, że chwilami nie przychodziło mi to z łatwością. Fakt, ostatnie tytuły zbliżają się ku filmowi obyczajowemu. Tu szukajmy wartości, z którymi film francuski kojarzy nam się od pół wieku. Nie brak utalentowanych, młodych autorów pełnych błyskotliwych spostrzeżeń. Jest tandem Jean-Pierre Bacri i Agnes Jaoui, Bruno Podalydès i Arnaud Desplechin. Nie jestem pewien, gdzie, w których dziełach szukać poruszeń serca i wzruszeń. Intuicja podpowiada mi jednak, gdzie szukać poruszeń dwukomorowego, centralnego narządu układu krwionośnego położonego w śródpiersiu środkowym, wewnątrz worka osierdziowego. Bądźmy nieufni, a mit romantycznej Francji legnie w gruzach, pozostawiając fundament, na którym buduje się ponownie ważne, europejskie kino.

Tekst: Piotr Buratyński
Ilustracja: Karol Barski

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz