poniedziałek, 14 października 2013

Pani Grażynka



Pani Grażynka, nasza sąsiadka, poprosiła mnie, żebym napisała co nieco o filmach, które lubię. Bo tekst ma być o filmach z dzieciństwa – ja mam 11 lat – czyli o tym, co oglądam teraz. Mam więc sporą dowolność w zawężaniu tematu – sprawa kusząca dla każdego autora. No chyba, żebym napisała o filmach, które dopiero obejrzę, ale futurologia jest mi obca; najbardziej lubię biologię. Filmów też dużo oglądam, bo od naszej sąsiadeczki mogę pożyczać DVD.

Z regałów osiedlowej erudytki wybieram około dziesięciu filmów tygodniowo. Choruję dużo i muszę unikać wiatru, więc przebywam najwięcej w domu i mam czas na rozwój intelektualny. Zresztą dzięki filmom mam ten dwór w wersji deluxe: skondensowane najciekawsze wydarzenia za wiatrochronem ekranu (więc bakterie na chatę nie wlecą, nawet jak jestem na dzikim zachodzie).

Ze wspomnianej, bliskiej mi geograficznie filmoteki płyty pożyczam w kolejności zgodnej z ustawieniem na półce, wykluczając przypadki, gdy jakiś krążek zmieni miejsce. Zaburzam tę kolejność tylko dla niektórych pozycji. Tak właśnie było z filmem, który obejrzałam ostatnio: „Tam, gdzie rosną poziomki”. Chciałam go zobaczyć, bo byłam świeżo po lekturze „Wigilijnej opowieści”, a po opisie fabuły filmu wywnioskowałam, że rzeczy te są o podobnej treści. Tylko chyba Bergman bardziej jest dla dorosłych, więc duchy zostały wykasowane, a właściwie zastąpione „demonami”, bo tak się o nich mówi w książce Tadeusza Szczepańskiego, którą zaraz po seansie przeczytałam, by uzyskać odpowiedzi na nurtujące mnie pytania. Niestety, ciągle nie do końca sprawy rozumiem.

„Persona” czy „Szepty i krzyki” – to co innego. Tam cisza i pustka zasiewa pączkujące potem niepokoje, a i bez nich postaci niosą nieoczywisty dramat. Co innego w przypadku starszego pana wracającego wspomnieniami do zdarzeń młodości – mój dziadek też ciągle wspomina i panowie na przystankach też, więc nie widzę w tym nic wyjątkowego. (A drugi dziadek przed śmiercią, jak wojnę mieszał z rzeczami, które się nie wydarzyły, i opowiadał babci o swojej utraconej miłości, czyli babci tej prawdziwej, to wyobrażając sobie jego wewnętrzną projekcję lepiej zrozumiałam, czym jest poetyka snu). I taka narracja, że w trakcie jazdy samochodem jest rozmycie i przeniesienie w przeszłość, a tam się dzieją rzeczy, które wpływają na aktualne nastroje bohatera, to też mi się już znudziło, bo to w bardzo wielu bajkach jest, tak katują tym nas, dzieci, jakbyśmy inaczej zakumać nie umiały, czym jest związek przyczynowo-skutkowy. To może dlatego to dla dorosłych jest ciekawsze, bo bajek nie oglądają? No i to, że dziadek, naukowiec, szanowany człowiek orientuje się, że nie był dobry dla ludzi, i orientuje się, bo zobaczył stare kąty, to troszkę w moim mniemaniu niesmaczne. Tak więc nie rozumiem, dlaczego o tych „Poziomkach…” wie każdy wykształcony człowiek na świecie.

Przeczytałam u pana Tadeusza, że film utkany jest symbolami i erudycyjnymi korelacjami. Aktor grający profesora łączy „Poziomki…” z „Furmanem śmierci”, czyli obrazem wyreżyserowanym kiedyś przez tego artystę, Sjöström chyba on się nazywał. Czyli jak obsadzam reżysera w roli o podobnym wątku, co w jego starym filmie, to jest już odniesienie, które niesie nową treść? I tak dobrze, że nie chodzi o to, że profesor jechał, a furman też jeździ, bo jakby to było aluzją, to by wszyscy w Szwecji mieli przechlapane i nie mogli robić filmów z samochodami.

No więc tak to mi się miesza. Nie wiem, czy o to chodzi w filmach z dzieciństwa, że będę je potem wspominać i śmiać się ze swojej głupoty. Może zapomnę, czego nie rozumiałam, więc mi się będzie więcej podobać? A wspominać będę to, co wydaje mi się najfajniejsze, czyli np. takie filmy Bunuela. Bunuel jest lepszy, bo jest śmieszny. Np. „Arystokracja podziemia” – strasznie śmieszne. Teraz, jak tyle bogatych ludzi przebywa w galeriach handlowych i oni by się tak pozacinali przy wyjściach, to by było dopiero zabawne! Czyli to film też bardzo aktualny. Albo porównanie w „Drodze mlecznej” Trójcy Świętej do pasztetu – smakowity żart, można by powiedzieć, na poziomie. I uczucia takie jak w „Mrocznym przedmiocie pożądania” też jakoś bardziej do mnie przemawiają. Pani Grażynka mi mówiła, że Bunuel też jest wielkim twórcą, uznanym na świecie, ale nie tak jak Bergman. Też zostanę kiedyś wpływowym krytykiem i przekonam wszystkich, że Bunuel jest fajniejszy. Byle mi się na studiach nie pozmieniało.

Tekst: Polecam, Grażyna Torbytska
Ilustracja: Agata Królak

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz